Translate

środa, 8 czerwca 2016

Znowu środa

   Lubię środy i na nie czekam, aby dowiedzieć się co dzieje u dziergjących i czytających. Muszę przyznać, że pomysł Maknety na spotkania środowe przy książce i drutach jest rewelacyjny. Po pierwsze - można  podpatrzyć, co tam inni mają na półkach książkowych, na świeżo poznać opinie o przeczytanym, pokoregować swoje plany czytelnicze.  A po drugie- najważniejsze w tym projekcie to jest obcowanie. Przez posty i nawet krótkie komentarze poznajemy ludzi, ich świat,  otrzymujemy z każdym słowem uznania dużo pozytywu. Bardzo się cieszę, kiedy oglądam pomysłowe prace koleżanek blogowych. Często są tak zaprojektowane i kunsztownie wykonane, że aż dech zapiera
 
    U mnie powtórka z narzutki, bo tak jak i myślałam, córka poprosiła o podobną tylko w innym kolorze. Jak i poprzednią dziergam w dwie niteczki, z włoskiej Angory 2" ( 50%- moher, 30%-akryl, 20%-wełna; 750m) i z cieniutkiej litewskiej wełenki "Haapsalu" (100%- wełna; 1400m). Zaczynam znowu od zwykłego prostokąta.



    A teraz zanurzmy się w świat książki.
     Przeczytałam powieść detektywistyczną   Roberta Galbraitha "Wołanie kukułki". Pod pseudonimem kryje się autorka "Harry Pottera" J.K. Rowling. Bardzo chciałam przeczytać ten kryminał, bo  od tak znanej autorki spodziewałam  się " czegoś!". Spodziewać się, to ja miałam prawo, ale niestety spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Bardzo słaby utwór, niepociągający styl, nieciekawa fabuła. Morderstwo w świecie mody. Postać detektywa - nieudacznika, jakby podpatrzona u innych autorów.   Wrażenie takie, ze pisała początkująca " autoreczka" swoją pierwszą książkę. Widocznie dlatego wydano książkę pod pseudonimem.
     Byłam rozczarowana, ale też i  zdziwiona, bo bardzo mile wspominam tejże autorki ksiażkę" Trafny wybór". W ciekawy sposób pokazany przekrój poprzeczny małego miasteczka, gdzie po pewnym wypadku, na światło dzienne są wystawiane tajemnice wielu rodzin. Autorka potrafiła przedstawić czytelnikom świat bohaterów z umiarkowaną ilościa humoru, z ciepłem. Książka zmusza czytającego do głębokiego przeżywania sytuacji razem z bohaterami. Śmiało polecam powieść szerokiemu gronu czytelników(a szczególnie rodzicom, nauczycielom i wychowacom). 

     Wczoraj zaczęłam czytać książkę nieznanego dotąd mi autora: Michela Bussi. W polskiej wersji tytuł brzmi:" Samolot bez niej"( w litewskiej wersji jest: "Cudze dziecko").
 


        Jak większość naszych rowieśników odziedziczyliśmy po teściach działkę. Ale problem w tym, że zawsze wiosną mamy "nawał " pracy zawodowej. U mnie to czas egzaminów, rozliczeń, dyżurów, u męża długotrwałe wyjazdy na konferencje i wykłady. Zazwyczaj wybieramy się na działkę, kiedy już u wszystkich  przekopane, zasiane i zapomniane. Zamiary mamy wielkie, ale po kilku godzinach pracy tu coś strzyknie, tam zaboli... Więc postanawiamy:  minimalnie grządek-bo i tak nic nie chce rosnąć ( bo działka w sosnowym lesie), kwiaty- raczej byliny, i ciągle podsadzamy jakieś iglaki, bo to ładnie wygląda, no i troche tej powierzchni mniej do koszenia. Mamy teraz długotrwałą suszę, więc wczoraj wybraliśmy się na swoje 6 arów z zamiarem podlewania. I co ujrzeliśmy na miejscu? Sałatka po miesiącu jest ledwo widoczna, buraczki gdzieś 1-1,5 cm, a koperek tradycyjnie jak i każdego roku nie wschodzi i już( chociaż nasiona były trzech gatunków). Ogrodnikami jesteśmy nijakimi, ale kwiatki  do domu przywiozłam. Dobre i to.  
  Serdeczne pozdrowienia z Wilna dla wszystkich czytających i piszących, dziergających i "uprawiających".
Honorata

wtorek, 31 maja 2016

Po prostu prosty prostokąt

   Marzyło  mi się wdzianko leciutkie, cieniutkie, co to uratuje w zimniejsze letnie wieczory, no i przykryje co nieco przed wścibskim okiem. Miało powstać takie niby swetro-ponczo, albo swetro-narzutka, jak kto woli. Na dziewiarskich blogach jest tego niemało, więc i ja postanowiłam przyłożyć się do dziergania zwykłego prostokąta, którego potem tylko dwa boki się zszywa zostawiając otworki na ręce. Po ukończeniu prostokąta i zszyciu bardzo szybko wszystko sprułam, żeby nikt nie zobaczył co stworzyłam. Po kilku miesiącach dojrzałam do drugiego podejścia do prostokata, mając na oku taki oto model narzutki.


 

     Moja włóczka to cieniutka wełenka, więc dziergałam w dwie niteczki i spodziewałam się, że  może końcowy efekt być bardzo odległy od pierwowzoru. Byłam już nastawiona na ponowne prucie.
Znowu podstawą był zwykły prostokąt, tylko w tym modelu należało w końcu doszyć ażurową plisę.
Muszę przyznać, że pierwszy raz miałam do czynienia z przyszywaną plisą i przed tym niejakie obawy były. Ale jakoś poszło. Plisa na miejscu, może w przyszłości trochę zmienię formę dorabianego rękawka, ale to tylko "może". Już wypróbowałam narzutkę w noszeniu i jest naprawdę ciepła, lekka, i chyba taka jaką sobie wyobrażałam. Prucia nie będzie.


 






  


     A teraz o książkach, ponieważ dzisiaj "środa u Maknety". http://www.makneta.com/ Ostatnia moja wyprawa do biblioteki była niezbyt udaną, bo aż trzy książki mnie po prostu rozczarowały.
     Po pierwsze kryminał Mijuki Mijabe "Płonący rydwan". Bardzo szczegółowe opisy każdego kroku, każdego podmuchu wiatru, ciągłe czekanie na  rozwinięcie się jakiejś akcji, a tu tylko grzeczne ukłony i nic więcej. Ja rozumiem, że to Japonia, że życie tam toczy się innym tempem, inaczej wyglądają relacje międzyludzkie, ale kiedy kilkadziesiąt stronic poświęca się na opisywanie  systemu kredytowego banków japońskich, to już przeprosiłam w myśli autorkę i książkę odłożyłam.
     Książkę Nicholasa Sparksa "Od pierwszego wejrzenia"przeczytałam i prawie po kilku minutach o niej zapomniałam. Więc chyba niewarto było. No i trzecie rozczarowanie to Harlean Coben "Zostań obok mnie". Widocznie niektórych autorów trzeba poznawać tylko poprzez czytanie ich pierwszych utworów, bo są raczej  zawsze najlepszymi w ich dorobku.
     I takiego mając pecha co do wybranych książek- nareszcie zadośćuczynienie. Nareszcie książka, którą "połknęłam" w dwa dni i nie mogę od niej uwolnić się i nie mogę zapomnieć o jej bohaterach.
Dla mnie jest to najważniejszym sprawdzianem, że to była moja "literatura". Mówię o książce Zośki Papużanki "Szopka". Od pierwszych chwil czytania zauroczyłam się stylem i językiem autorki. A jeszcze ten opisywany świat rodziny polskiej. Na początku czytania byłam zdania, że jest to literatura dla kobiet, potem doszłam do wniosku, że i dla dzieci z "takich" rodzin, a po przeczytaniu książki wiem, że i młodzieńcy planujący zakładanie rodziny muszą "Szopkę" zaliczyć. Z niecierpliwością czekam, aż będę miała w ręku nastepną książkę Zośki Papużanki "On".



  Serdecznie pozdrawiam nowo poznane koleżanki od czytania i dziękuję za miłe i ciekawe komentarze.

  Honorata

środa, 18 maja 2016

Czytamy?

           .
          W  "Angorze" przeczytałam artykuł Jana Tomkowskiego "Książki i rozczarowania". Nie mogłam nie zachwycić się cytatem z artykułu, bo całkowicie zgadzam się z autorem.


          W tym tygodniu akurat przeczytałam książkę Murakami " Bezbarwny Tsuzuki Taraki i   lata jego pielgrzymstwa". Bardzo spokojnie i płynnie, bez szczególnych "efektów" autor pokazuje, jak zadawnione niewyjaśnione sprawy  mogą zrujnować życie.  Znowu powiodło mi się z wyborem literatury, bo myśli o bohaterze towarzyszyły mi jeszcze kilka dni po przeczytaniu  Książka według mnie może znależć wielu zwolenników wśrod młodego pokolenia. Za jakiś czas na pewno jeszcze powrócę do książek tego autora. 









      A teraz trochę wspomnień z ubiegłej soboty. Oczywiście oglądaliśmy "Eurowizję" i to z kilku powodów.
  Po pierwsze, bo w tym roku było ambitniejsze i ciekawsze widowisko.
  Po drugie, bo przedstawiciel Polski dostał się do finału.
  Po trzecie, bo przedstawiciela naszego kraju ( Litwy) w szkole uczyłam fizyki.
  Po czwarte, bo bardzo dobrze mi przed telewizorem dziergało się.
      Muszę przyznać, że wystapienie Michała Szpaka ocenialiśmy dość objektywnie i euforii przed telewizorem nie było. Ale szukaliśmy tych plusów dla młodego wykonawcy, a kto szuka, ten znajdzie.
Podobało się nam, że oszczędził sobie tego  "biegania " po scenie, no i na jego korzyść przemawiało to, że jednak piosenkę skomponował sam, a nie kupił u Szwedów, jak to zrobiła większość. I tak sobie czekamy na głosowanie komisji międzynarodowych i tu : wielkie rozczarowanie. Przedostatnie miejsce. Jak to?  Oczywiście po takim werdykcie wykonawca w naszych oczach urósł niemal do pierwszej piątki.  Co robi  w takiej sytuacji Polak mający prawo na głosowanie, oczywiście głosuje. Bez wahania. Ale ileż było potem satysfakcji, że moje głosy też nie poszły na marne.


\


    Pozdrowienia dla wszystkich miłośników książki. Honorata

środa, 11 maja 2016

Dobra książka


                 Od dawna planowałam zacząć "bywać" na środowych spotkaniach czytelniczych u
  Maknety. Śmiało mogę powiedzieć, że czytanie jest moją największą pasją. Nie mogę i nie chcę zrozumieć tych, co czytać nie lubią. Cieszę się, że można zasięgnąc informacji o polecanych ksiażkach od czytających rękodzielniczek. Zawsze bardziej ufam ludziom, z  którymi coś mam wspólnego. Widzę, że jest moc oddających się i czytaniu i dzierganiu, więc widocznie musimy z takimi blogerkami nadawać na podobnych falach. Z blogowych postów o książkach przekonuję się, że bardzo często mamy podobne refleksje o przeczytanej literaturze.
       Dzisiaj postanowiłam, że dosyć odkładania, jest głęboki wieczór, i do następnej środy nie warto czekać. Książka, która według mnie, jest warta polecenia, to "Bóg zjawia się incognito" Laurenta Gounelle. Czytałam ją długo, bo takie książki "połykać" nie potrafię. Po przeczytaniu kilku stronic, podobnie, jak i bohater zaczynałam rozważać, "a dlaczego właśnie tak należy postepować, a do czego to prowadzi?" Wszystkim, kto lubi dobry dramat psychologiczny śmiało ją polecam. Bohater jest zmuszany do pokonywania różnych wyzwań, aby zdobyć wiarę w siebie. Niektóre rady zamierzam wypróbować w swoich sytuacjach życiowych. Bardzo mnie zafascynował taki sposób rozmowy z oponentem, aby nie dać mu się pokonać. Na każdy jego sprzeciw należy mieć przygotowne pytanie, i stopniowo zmuszając go do odpowiedzi zmuszamy go usprawiedliwiać się, a dalej " zasypując " go następnymi pytaniami doprowadzamy do poddania się. Czekam, aż nadarzy się taka chwila, aby taki sposób wypróbować. Na zdjęciu jest książka w języku litewskim.  Mnie to nie sprawia klopotu, ponieważ język ten znam. Syn przeczytał po polsku i mimo różnicy wieku obaj jesteśmy jdnakowo książką zachwyceni.



   Robótka obok książki, to ozdobna plisa do sweterka-narzutki z "prostokąta". Już jeden taki prawie prostokąt sprułam, bo był za duży, a ponieważ bardzo chciałam pozbyć się włóczki, więc znowu zaczęłam coś podobnego według opisu z internetu. Ale mam wątpliwości co do tego, czy taka cienka plisa przyszywana będzie się dobrze układała. Ale wkrótce już się przekonam, czy moje przygody z pruciem odeszły w przeszłość.
     Serdeczne pozdrowienia z "czytającego" Wilna.
     Honorata

niedziela, 1 maja 2016

Jesteśmy

    
   Byliśmy, jesteśmy i będziemy, tu na ziemi litewskiej Polakami. Takie nastroje przekazywał wczorajszy pochód  Polaków Litwy ulicami Wilna. Co trzy lata uczestniczymy w świątecznym pochodzie w taki sposób przekazując światu wiadomość, że nie wyrzekamy się swojej narodowości, a odwrotnie jesteśmy z niej dumni. Dorośli i dzieci, zespoły i szkoły, samorządy i parafie pod powiew flag białoczerwonych przemaszerowali od Sejmu do Ostrej Bramy. Kolorowe stroje i skoczne melodie dodawały świątecznej atmosfery, cieszyły oko i niejednemu wyciskały z niego łezkę rozczulenia. A jednak jesteśmy, mimo wszystko...



    Pozdrowienia rodakom od Polaków na Litwie.   

niedziela, 17 kwietnia 2016

O "kapryśnych" czytelnikach

          Do takich właśnie siebie zaliczam, szczególnie po ostanio przeczytanej pozycji. Widocznie  wszystkiemu winien szeroki dostęp do literatury. Teraz trzeba tylko " CHCIEĆ" czytać, a sposobów na zdobycie książek jest mnóstwo.  Zaczynamy przebierać, gustować, a to w tym, a to w tamtym. Wspominam  młode lata, kiedy czytało się wszystko, co się dało zdobyć, bo z dostępem do niektórych książek było krucho, szczególnie u nas, w byłym Związku Radzieckim. Wówczas nie kaprysiło się i nie przebierało. I już wtedy Polacy na Litwie mieli lepiej, bo raz do roku, w ksiegarni "Przyjażń" odbywał się kiermasz książki polskiej. Na długo przed otwarciem,  przed księgarnią wyczekiwał tłum wielbicieli książki.  Prawie wszyscy byli między sobą znajomi, bo większość stanowiła nieliczna inteligencja wileńska, nasi nauczyciele z polskich szkół, no i uczniowie. Książki w owych czasach nie były drogie, więc wynosiliśmy je z księgarni  torbami. Potem wymiana, dyskusje. Łapaliśmy na sobie zazdrosne spojrzenia Litwinów. Trzeba  przyznać, że niektórzy z nich potrafili też szybko opanować język polski, aby móc czytać więcej książek. I jeszcze jeden szczegół, w owych czasach książka dana w prezencie dla solenizanta, była szczególnie wartościowym, docenianym  podarunkiem. Ach te "dziwne" czasy, a może to my byliśmy tymi "dziwnymi " ludżmi.
    I oto bulwersująca statystyka, o tych, co to w Polsce ani jednej książki w ciągu roku do ręki nie wzięli. Z początku myślałam, że to błąd drukarski i tak być nie może. Zaczęłam dyskutować z dziećmi,( bo teraz mieszkają w Polsce) i szukałam u nich tych ratowniczych słów pocieszenia. Mówiłam, że tak być nie może, bo przecież dzieci w szkolnym wieku muszą czytać i taki wynik jest nierealny. Ale usłyszałam następujące słowa:" Mamo, a czemu nie bierzesz pod uwagę, iż niektórzy ludzie nieczytający skłamali, że czytają, bo wstyd im było wyznać prawdę?" Straszna prawda, to boli.
    Ponieważ jestem "przysłowiową sową", to czytam zazwyczaj w godzinach nocnych. Staram się raczej przed  1.30 zgasić światło, bo z rana trzeba wstawać do pracy. Mam blisko domu bibliotekę, a  i w pracy często sobie książki podrzucamy, polecamy. Ale ponieważ mój zegar "odlicza" czas coraz szybciej, więc staram się czytać to, co mnie ciekawi, to, co mi pomaga, no i chce się od autora tej "ogłady " pióra.




      Długo czekałam na obiecaną trylogię Ałbeny Grabowskiej " Stulecie Winnych". No i okazało się, że to książka zupełnie nie moja. Tak jak i mówiono mi,  czyta się bardzo lekko i szybko. Przeczytałam wszystkie trzy tomy, bo autorka pokazuje przekrój historycznych wydarzeń Polski od 1914 do 2014 roku. Taka pow tórka z historii na podstawie losów rodziny Winnych z podwarszawskiej miejscowości. Więc niby wszystko jest poprawnie ujęte, to dlaczego takie rozczarowanie książką? No bo tak raczej czytało się jak scenariusz do serialu. Jeszcze mnie trochę rozczarowały takie fakty, jak to o rodzinę Winnych otarli się tacy słynni ludzie jak J. Iwaszkiewicz, Cz. Miłosz, W. Szpilmann, L. Wałęsa. Moim zdaniem lekka przesada. Albo dziadek Antoni potrafił zabić czterech uzbrojonych ruskich żołnierzy, spalić ich w piecu i nie zostawić po tym zdarzeniu żadnego śladu.  Nie wierzę takim opisywanym wypadkom, ponieważ już 32 lata mam możność codziennie konsultować się z profesorem od kryminalistyki ( mój mąż). Również niektóre dialogi i monologi bohaterów wyglądaja dosyć dziwnie. Oczekiwałam bardziej wyrafinowanego warsztatu pisarskiego.
   Nie chcę nikogo urazić i szanuję opinię wszystkich, których saga zachwyciła. Książka ukazuje czasy, w których się żyło, problemy z jakimi się borykało, to  co starsze pokolenie zna z autopsji. Moim zdaniem każde dzieło, czy to obraz, czy to sztuka , czy też serial muszą wzbudzać u ludzi różne emocje, myśli, refleksje. Nie możemy  i nie musimy wszyscy odbierać książkę jednakowo.  Mnie na ten raz nie "zaczepiło".

    Co do robótek, to teraz nie mam wolnego czasu, ale przy Świętach powstał kotek na telefon. Oczywiście z wyrabianych zasobów ( och, jak pomału się kurczą).

    Tu ostatnie smutne spojrzenie na rodzime podwórko, bo zapadła decyzja, że kotek pojedzie z właścicielką do Krakowa.

        Serdeczne pozdrowienia z Wilna wraz z budzącą się wiosną.
Honorata











niedziela, 3 kwietnia 2016

Historia obrazu Jezusa Miłosiernego




      Dzisiaj, w niedzielę  Miłosierdzia Bożego, udaliśmy się na mszę świetą do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Wilnie. Wydarzeniem tym nikogo nie zadziwię, bo kopie obrazu Jezusa Miłosiernego, znanego w narodzie pod nazwą "Jezu, ufam Tobie", są teraz prawie w każdym kościele katolickim. Jednak  my mamy  w naszym Sanktuarium  ten pierwszy, prawdziwy obraz, oryginał namalowany ze słów Siostry Faustyny.

 


                   A więc trochę historii powstania tego obrazu, i jego wędrówki po świątyniach.
     85 lat temu, w Płocku,  siostra Faustyna będąc w celi ujrzała Pana Jezusa w  białej szacie. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa promienie - czerwony i biały.  Do siostry dociera  polecenie, aby wymalować obraz, który widzi, z podpisem "Jezu, ufam Tobie". Siostra nie ma zdolności malarskich, po rozmowie  ze swoim spowiednikiem przekonuje się jednak, że będzie dżwigać na swych barkach  odpowiedziałność za realizację polecenia.
     W 1933 roku, po złożeniu ślubów wieczystych, siostra Faustyna trafia do domu zakonnego w Wilnie. Tutaj spotyka  spowiednika i kierownika duchowego księdza Michała Sopoćkę, który  pomaga siostrze w realizacji polecenia Pana Jezusa. Ksiądz M. Sopoćko zwraca się z prośbą o namalowanie obrazu do   artysty malarza prof. Eugeniusza Kazimirowskiego .
     Siostra Faustyna przychodziła  do pracowni malarskiej, co najmniej raz w tygodniu przez pół roku, aby wskazywać malarzowi na konieczne korekty obrazu. Znany i ceniony malarz wyrzekł się własnej koncepcji obrazu, i sumiennie odtwarzał na płótnie to, co dyktowała mu zakonnica.  Modelem pozującym do portretu był ksiądz Michał Sopoćko, ubrany w białą albę i przepasany sznurem.
   Po wielu korektach i przemalowaniach obraz został w końcu umieszczony i pokazany wiernym w Ostrej Bramie w 1935 roku. Na stałe obraz został umieszczony w kościele p.w. Św. Michała.

  
    W sierpniu 1947 roku ksiądz Sopoćko został wezwany do Białegostoku, aby reorganizować seminarium duchowne. W Wilnie w tym czasie, za władzy "sowietów," kościoły stopniowo są zamykane i przekształcane   w muzea, magazyny, czy obiekty wojskowe. Taki sam los spotkał kościół pod wezwaniem świętego Michała, w którym znajdowało się dzieło pędzla Kazimirowskiego. Przed zniszczeniem i profanacją obraz uratowały dwie kobiety -Janina Rodziewicz i Bronisława Miniotaite, wykupując go u robotników budowlanych. Jedna z nich, Janina,  została zesłana przez służby bezpieczeństawa na Sybir. Przez  okres nieobecności pani Rodziewicz obraz był przechowywany między belkami stropowymi. Złe warunki mocno naruszyły płótno. Renowację przeprowadziła, na przełomie 1955 i 1956 roku konserwatorka sztuki Helena Szmigielska. W czasie prac artystka wykonała kopię obrazu. Przekazany kościołowi p.w. Świętego Ducha był zawieszony na ścianie plebanii. W czasie jednej z wizyt zauważył go ksiądz Józef Grasiewicz, który szukał jakiegoś obrazu do kościoła w Nowej Rudzie (Białoruś). Grasiewicz znał osobiście Sopoćkę i historię obrazu. W Nowej Rudzie zawieszono obraz wysoko na ścianie.  Przy nim zaczęto odmawiać znaną na tych terenach koronkę i nowennę do Miłosierdzia Bożego. Na początku lat 70–tych kościół w Nowej Rudzie zostaje przeznaczony na magazyn. Całe wyposażenie kościoła musiało być wywiezione. Jednak obraz był zawieszony tak wysoko, że żadnemu robotnikowi nie chciało się po niego fatygować . Ksiądz Grasiewicz poprosił malarkę z Grodna, Marię Gawrosz, o zrobienie kopii. W nocy, jesienią 1985 roku powieszono kopię, a  pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego potajemnie  przewieziono do Wilna,  do kościoła pod wezwaniem Świętego Ducha.  W kościele tym odbywaja się nabożeństwa tylko w języku polskim. W 1993 przed obrazem klęka Jan Paweł II.
    Litewskie władze kościelne chcąc zrobić obraz bardziej dostepny większej ilości wiernych, postanawiają przenieść go do  odrestaurowanej kaplicy tuż obok kościoła p.w. Świętego Ducha, tak tworząc Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Wilnie. Co tu się zaczęło dziać. Oczywiście, od razu część wiernych  zaczęła protestować, bo to obraz "Nasz!" , "Litwini chcą go nam odebrać", "Nie damy!". Były organizowane dyżury przy obrazie. Jak zawsze, część polityków wtrąciła  swoje "trzy grosze". Stopniowo konflikt wygasł. W 2005 roku obraz przeniesiono do  Sanktuarium. W bardzo przytulnej kameralnej atmosferze odbywają się tu nabożeństwa przed obrazem, adoracje. Wszystkim wystarcza miejsca, nikt nikomu nie zabrania wstępu, nikt nie sprawdza narodowości. Codziennie jest msza w języku polskim. Mnówstwo turystów (a przede wszystkim z Polski) zagląda tu, aby schylić czoło przed wizerunkiem Syna Bożego.W tym roku, roku Miłosierdzia Bożego, Sanktuarium szczególnie przyciąga wiernych i niekiedy jest otwarte całą dobę.


 



        Na terenie Polski powstawały kolejne obrazy malowane ze słów spowiedników Siostry Faustyny.  Jest wersja krakowska - obraz pędzla Adolfa Hyły. W Warszawie - obraz autorstwa prof. Ludomira Ślendzińskiego.
Obraz autorstwa Ludomira Ślendzińskiego      

Z dzienniczka Faustyny :blady promień oznacza Wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony oznacza Krew, która jest życiem dusz (...)  

   Tyle na dzisiaj zWilna.
 .