Translate

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Grudniowych rozważań trochę...

      Nigdy dotąd nie miałam w domu wieńca adwentowego, a znowu wczoraj po przyjściu z kościoła doszłam do wniosku, że właśnie tego symbolu nam na stole brakuje. Oczywiście dotąd widziałąm mnówstwo ładnych, przemyślanie skomponowanych wieńców, z ładnymi czterema jednakowymi świecami, i rozumiałam, że moja kompozycja będzie "inna". Swiece miałam różne, a na imitację wieńca poszło wszystko co miałam pod ręką: kasztany, szyszki, kamuszki, muszelki i nawet kawałeczki bursztynu ( taki sobie litewski akcent). No i nawet ta raczej "taca adwentowa" jest do przyjęcia, a po zapaleniu świecy w domu zrobiło się cieplej i przytulniej.




      Ponieważ miesiąc grudzień jest bardzo nasycony na wydarzenia, i często ciężko ze wszystkich obowiązkowych postanowień wywiązać się, to w tym roku 30 listopada napisałam sobie listę obowiązkowych prac i czynności, aby czegoś bardzo ważnego nie przeoczyć. Lista składa się  prawie z trzydziestu punktów, a całkowicie skreślić na dzień dzisiejszy mogę tylko dwa. Rety!
        Jednym z najbardziej pracochłonnych punktów, jest "sweter dla syna". Zamówiłam "Limę" dropsową, 19 motków, i planuę w dzień po jednym  motku przerabiać, w taki sposób muszę zdążyć, i będę  kontrolowała swoje tempo pracy. Ach te plany.


        
         Ponieważ dawno nie chwaliłam się, jak mi gromadka rośnie, więc przy okazji trochę nowych zwierzaków dzisiaj :






          Muszę jeszcze  udziergać 8 maskotek, ale do ostatniego dzwonka jeszcze daleko.


  
         No i ostatni bardzo " błyskawiczny" projekcik, to kapcie- baletki. Na udzierganie jednego potrzebowałam dosłownie godziny. Korzystałam z filmiku tu.




    Na pewno jeszcze kilka par takich " balerinek" udziergam, bo można wykorzystać różne resztki włóczek, bo takie "coś" często jest bardzo przydatne w podróży.
  

 Specjalnie w swoich planach grudniowych pominęłam  punkt"czytanie", bo wówczas ucierpiałyby inne pilne prace.  Więc na czytanie w grudniu chyba będę poświęcać czas nocny, co i tak u mnie często sie zdarza. Ostatnio przeczytałam Jodi Picoult "To co zostało" i Ewy Winnickiej "Był sobie chłopczyk". Obie książki z tych, co się nie da zapomnieć.
W książce Ewy Winnickiej opisana jest prawdziwa historia dwuletniego Szymka, którego martwe ciało wyłynęlo w jednym ze stawów Cieszyna. Osobom wrażliwym radzę nie czytać, bo pokazne jest ludzkie "dno", najgorsze instynkty, znieczulica środowiska, obojętność sąsiedzka. Najwięcej sympatii wzbudzają fukcjonariusze policji, którzy przez dwa lata pilnie starali się rozwikłać sprawę.
   
Jodi Picoult poruszyła w swej powieści wiele bardzo ważnych problemów.Jak często bywa w jej ksiażkach bohaterowie są powiązani ze sobą poprzez dawne wydarzenia z przeszłości.
" Każdy ma jakąś opowieść, każdy ukrywa swoją przeszłość, by siebie chronić, tylko niektórzy robią to skuteczniej niż inni."
  Autorka próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, czy każdą zbrodnię można wybaczyć? W powieści przeplatają się losy ofiar Holokaustu i ich oprawców.
"Myślałam - mówię, opierając czoło na ramieniu siostry - że piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce. - Uderza, uderza. - zapewnia mnie siostra. - Ale tylko wtedy kiedy człowiek popisze się głupotą i stoi dalej w tym samym miejscu".
      
    Poozdrawiam serdecznie wszystkich tu zagladających i życzę racjonalnych planów i udanej ich realizacji.