Translate

środa, 28 czerwca 2023

Post bez skarpet


         Na prawdę ani jednej pary skarpet w tym poście  nie ujrzycie. Przy tak ciepłym, wręcz upalnym czerwcu decyzja o zaprzestaniu ich dziergania nasunęła się automatycznie. Odłożyłam wszystkie plany skarpetkowe na jesień, ale to nie znaczy, że całkowicie wyrzekłam się robótek. Ponieważ musiałam spotkać się z kosmetyczką ( synowa mojej kuzynki), która niedawno została szczęśliwą mamą małej Stelly, to z wielką przyjemnością popracowałam nad przytulanką króliczką. 

     Uważam, że króliki jako modele bardzo pasują na przytulanki. Po pierwsze mają długie uszy, co pozwala maluszkom wygodnie je chwytać i dobrze maskotką targać, po drugie te zwierzątka są bardzo sympatyczne, no i jeszcze przy dzierganiu królika nie ma zbyt skomplikowanych elementów, co ułatwia też pracę. 

 

 

    Wkrótce mój chrześniak zostanie ojcem małego "bobaska", więc jeszcze czeka mnie produkcja króliczka przytulanki w spodenkach.

       A na tym zdjęciu są  zaszyfrowane moje  plany na lato, do których przyczyniła się świeża przesyłka od "kokonek".




    A teraz o tych wymuszonych przez tegoroczną suszę pracach na "roli". Ze trzy tygodnie  deszczu u nas prawie nie było, dopiero wczoraj wieczorem i dzisiejszej nocy normalnie polało. Więc co kilka dni jedziemy na działkę ( 20 km od progu mieszkania), i jedną z najbardziej sumiennie wykonywanych czynności staje się podlewanie. W szklarni są posadzone pomidory i ogórki, więc konewkami nosimy tam wodę, a resztę ogrodu podlewamy wężem ogrodowym.  Mamy działkę otoczoną lasem sosnowym, więc  gleba jest nie tylko mocno zakwaszona, ale piaszczysta,  wodę spijająca, jak gąbka. Bez podlewania tego roku nic by nie urosło. A tak mamy nadzieję na swoje młode ziemniaczki, jak każdego roku udaje się nam cebula, której starcza na cały rok aż do następnej wiosny, nieźle zapowiada się czosnek.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   

 

 

 

  O grządkach podniesionych mogę powiedzieć, że mnie nie zawiodły. Na jednej już po raz drugi zasiałam sałatę i rzodkiewki, cukinie kwitną i zawiązują owoce, rośnie rukola i biała cebulka. Druga zaś jest całkowicie oddana ogórkom, bo wypróbowuję nowe nieznane dotąd odmiany. Jak straszono nas, że te grządki potrzebują powiększonego nawadniania, to w tym roku i tak moc czasu spędzamy ze szlauchem w ręku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Osobny temat, to pomidory. W tym roku siałam i hodowałam sadzonki tych odmian, które były polecane na forach ogrodowych, jako bardzo urodzajne i smaczne. Tak w mojej szklarni zamieszkały aż cztery gatunki pomidorów. Pielęgnowaliśmy je, były dokarmiane  i azotem i drożdżami ( jak radzili "znawcy"), podlewane co kilka dni, aż wybujały nam ogromne krzaki stwarzające w szklarni mini dżungle utrudniające poruszanie się z konewką. Zauważyłam, że kwiatostanów nie mają zbyt dużo, co wróży mały urodzaj. Rzuciłam się o pomoc do literatury i filmików i zetknęłam się z bardzo zaciekle prowadzoną walką między dwoma obozami "pomidorowiczów". Otóż jedni propagują usuwanie liści z krzaków, a inni wręcz przeciwnie bronią każdego listka, twierdząc, że co przyroda stworzyła, to wszystko jest roślinie potrzebne. Szukałam jakiegoś pasującego rozwiązania dla mojego wypadku i przypomniałam sobie o kanale "Zielone pogotowie" na youtubie. Poszukałam odpowiedniego filmiku o nurtującym nie temacie, znalazłam go tu, i przekonał mnie sympatyczny pan Grzegorz, że muszę zrobić tak, jak on radzi.  Popracowałam w szklarni  usuwając dolne liście aż przerzedziłam krzaki, stwarzając im lepsze warunki. Ale pod każdym najniższym gronem z owocami zostawiłam po  dwa liście według zaleceń autora filmiku. Czekam na wyniki kolejnego eksperymentu.


 Chyba najbardziej w tym roku są poszkodowane kwiaty, bo prawie wszystkie są skromniejsze  i nie bujają tak, jak w ubiegłe lata. O wiele mniej kwiatów zakwitło na krzakach peonii.

     Clematis  jeszcze tylko nabiera chęci do kwitnienia, a łodygi lilii są już objedzone "pomarańczowymi żuczkami", co tak uwielbiają te kwiaty i żywią się nimi od wczesnej wiosny. 




  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

     Muszę wytłumaczyć się, że o kwiaty też należycie  dbałam, w odpowiednim czasie były nawożone, podlewane, plewione, a wynik jest w tym roku niestety tylko dostateczny.

  Ale za to w mieście, pod moim balkonem buja róża, która kilkanaście lat temu była kupiona w supermarkecie za kilka groszy. Rozrosła się  bez szczególnego doglądu tak, że zagląda i do naszego okna ( balkon oszklony) i do sąsiada. Co ranek  wita nas taki widok,  który optymistycznie nastraja  na cały dzień.         
 

 

      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  A teraz o książkach , jak zawsze. Z biegiem moich lat, zaczynam po przeczytaniu niektórych książek ubolewać nad straconym czasem. Raczej nie praktykowałam  odkładania książki, a teraz już mi się czasami  zdarza tak postępować. Mając coraz większe możliwości w doborze literatury stajemy się bardziej wymagający i wybredni. 

    Emma Stonex "Latarnicy" Powieść oparta na prawdziwych  wydarzeniach. W Kornwalii trzej mężczyźni pełniący kolejny dyżur znikają bez śladu z latarni morskiej. Po kilkudziesięciu latach dziennikarz próbujący dotrzeć  prawdy zetknie się z żalem i strachem, rzeczywistością i wyobrażeniami, z którymi przez te wszystkie lata borykają się rodziny zaginionych. Książkę polecam,


Szczepan Twardoch "Chołod". Autor ma tylu zwolenników, że nawet niektórzy widzieliby go zamiast Tokarczuk odbierającego nagrodę Nobla. Nie czytałam innych jego książek, a po "Chołodzie" oczekiwanej euforii nie doznałam. Kto lubi w literaturze tempo, napięcie, dynamikę wydarzeń , to wszystko tu znajdzie. Mogę powiedzieć, że jest to brutalna proza, pisana dosyć trudnym językiem, rzucająca czytelnikiem z jednej epoki i skrajności do drugiej. Połowę powieści czytałam  jednym tchem, te brutalne sceny z łagrów i więzienia były jak najbardziej realne, dużo ciekawej informacji o mentalności rosyjskich bolszewików też było kreatywnie podane czytelnikowi. Ale, druga część powieści o  tajemniczej krainie na obrzeżach świata trąciła rozczarowaniem, bo to już było opisane w rosyjskiej literaturze aż w 1926 roku w "Ziemi Sannikowa" (powieść też doczekałą się ektranizacji). Mimo wszystko polecam.

Wiliam Somerset "Malowany welon".Autora znam z powieści "Teatr", która jest wzruszającą historią o czerpanej korzyści ze związków miłosnych, to też spodziewałam się miłych wrażeń przy czytaniu tej książki. Nie zawiodłam się, dramatyczna historia angielskiego małżeństwa w Chinach na początku dwudziestego wieku.Chociaż powieść jest z gatunku literatury kobiecej, polecam bardzo.

Mark Harny " Lekcja miłości" W trakcie czytania często zastanawiałam się, czy książkę nie odłożyć, ale  mój 43 letni staż pedagogiczny na to nie pozwolił. Temat aktualny- narkotyki w szkole, relacje polonistki i siedemnastolatka, wybory do Sejmu, no niby samo życie. Jakoś dobrnęłam do końca i raczej nie polecam.

        Tyle na dzisiaj. Wszystkim tu zaglądającym życzę odpowiedniej letniej pogody, dobrych wrażeń z wycieczek, ładnej (umiarkowanej)  opalenizny, jednym słowem korzyści z lata.