Translate

wtorek, 30 kwietnia 2019

16 prostokątów


        A jednak... Udało się dotarć do mety i skończyć moją "długogrającą " robótkę, czyli pled. Mogę nareszcie spokojnie odetchnąć, bo  efekt końcowy rozwiał wszelkie moje wątpliwości.  Koc całkowicie sprawdził się w swojej roli, bo chciałam mieć coś do przykrywania się podczas drzemki przed telewizorem. Jest miły w dotyku, ciepły i  odpowiedniej grubości. Pisałam już, że obawiałam  się czy moja robota  nie stanie się kiczem.Dziergałam bez konkretnego planu i bez przygotowania wystarczającej ilości włóczki. Wynik  nie wygląda na wyrób kiczowaty,  bo nawet ciekawy zestaw kolorów się dobrał ( przypadkowo). A najbardziej  cieszę się z tego, że pozbyłam  tylu motków i kłębuszków. Wymiary pledu: 150cm na 190cm, waga: 2,100 kg. W szafie i w pudłach trochę luzu powstało, bo nie uzupełniałam zasobów aż od października.

 


     Postanowiłam, że koc nie będzie  służył  jako narzuta na kanapę. Jednak czego się nie zrobi dla zdjęcia, aby lepiej zaprezentować ogólny widok. Nawet był rozłożony na podłodze.
        










      
      Jestem przekonana, że bardzo dobrze spisuje się w takim wyrobie wzór "podwójny ryż". Są wówczas obie strony identyczne,  struktura wzoru dodaje odpowiedniej pulchności robótce i przy użyciu  jest taki " sprężysty". W miarę rozciąga  się otulając człowieka i potem znowu powraca do swoich rozmiarów. Czy  chciałabym znowu dziergać coś o podobnych wymiarach? Nie mówię "nigdy", ale w najbliższym czasie taka robótka nie skusiłaby mnie, bo zbyt dużo przy niej monotonii. Trzeba się rozglądnąć za czymś mniejszym i szybciej powstającym.


   Jutro mamy wolny dzień od pracy, ale akurat do pracy na działce  tą okazję wykorzystamy. Na tych małych sześciu arach codziennie przybywa nowych kolorów i dźwięków. Prawda, na rabatach kwiatowych nie ma "rozpychania się", bo kwiaty wiosenne są raczej subtelnie skromne i szybko ustępują  miejsce rozrastającym się i w szerz, i w długość kwiatom letnim. Teraz  bardzo cieszą oko i umilają pobyt na tym skrawku natury.
     
























     Za czas mojego milczenia blogowego było niemało czytania.  W czasie ferii "połknęłam" kolejne cztery książki z "Jeżycjady". Przy nich  wypoczywam  i zapominam o swojej "metryce".
          Polecić zaś chcę następujące książki, które wywarły na mnie wielkie wrażenie i towarzyszą mi nadal w moich rozmyślaniach. 
              Uwielbiam  książki Herbjorg Wassmo. Zaczęło się zauroczenie twórczością pisarki, oczywiście od "Księgi Diny", a potem starałam się przeczytać wszystko, co tylko mogłam  zdobyć. Przed świętami  przeczytałam "Stulecie". Książka  o wątku autobiograficznym, gdyż opisuje losy trzech kobiet: prababki, babci i matki pisarki. Znowu pozwolę być nietaktowną  wobec mężczyzn i zaznaczę, że ta książka jest adresowana raczej do kobiet. Cudowny język, po mistrzowsku przekazane krajobrazy Norwegii i bardzo ciekawie  przedstawione  psychologiczne portrety głównych bohaterek powieści.
             Pavel "Śmierć pięknych saren. Jak spotkałem się z rybami". Po przeczytaniu nazwałam sobie autora "czeskim Wiesławem Myśliwskim". Może trochę więcej, jak na Czecha przystało, jest w tej książce humoru. Oba te opowiadania opisują  harmonię człowieka i przyrody, pasję, która daje poczucie wolności.  Z wielką  czułością i lekką ironią autor rysuje  portret ojca, który chyba z całej rodziny najdłużej pozostaje dzieckiem. Książka, która czytelnika ukoi a potem porwie nad wodę, aby razem z bohaterami łowić ryby.

  Życzę wszystkim prawdziwej wiosennej pogody i wiosennych nastrojów.