Translate

niedziela, 25 listopada 2018

Mazurek na siedem lokomotyw

        Chociaż już minęły  dwa tygodnie od  uroczystyh obchodów100-lecia niepodległości Polski, ale nie sposób tak szybko zapomnieć tych chwil wzruszeń, uniesień, których doznawaliśmy uczestnicząc w różnych imprezach odbywających się w Wilnie.  Wydarzeń było niemało, i o tych kilku, które zostawiły w naszych secach największy ślad chcę dzisiaj opowiedzieć.
         Zaczęło się wszystko od hymnu. Tak, jak i w Polsce, śpiewały szkoły, przedszkola, chóry, ale największe wrażenie sprawił Mazurek Dąbrowskiego w wykonaniu lokomotyw Kolei Litewskich. Dyrygował grającymi lokomotywami Zbigniew Lewicki, znany Polak na Wileńszczyźnie, pierwszy skrzypek w Państwowej Orkiestrze Symfonicznej. Tych, kto nie widział tego wątku w wiadomościach w telewizji zachęcam szczerze  do obejrzenia "niecodziennego" konceru.



        W niedzielę, 11listopada,w południe musieliśmy być na placu Łukiskim, bo tam w obecności  przedstawicieli rządu litewskiego i ambasadora Polski na Litwie, po raz pierwszy wciągnięto na maszt flagi Polski i Litwy.



























            Po tej uroczystości, na słynnej Rossie, przy Mauzoleum Matki i Serca Syna, przynosząc wieńce i znicze, przedstawiciele polskiej społeczności składali hołd marszałkowi, Józefowi Piłsudskiemu.
           W samym zaś sercu miasta, na placu Ratuszowym 100 par tancerzy zespołów polskich i litewskich uczciło jubileusz tańcząc poloneza, później ludowy taniec litewski,i uwieńczyło swój występ  wplatając w taniec flagi Polski i Litwy. Oczywiście byłam i tam również, na schodach Ratuszu wzruszałam się do łez i aż duma mnie rozpierała , że jestem Polką. Zapraszam szczerze do obejrzenia tego unikalnego widowiska.


















        Wieczorem zaś, po tak obfitym w wydarzenia dniu, udaliśmy się do Domu Polskiego na koncert sekstetu Włodzimierza Nahornego, gdzie wysłuchaliśmy utworów Fryderyka Chopina i Ignacego Paderewskiego w jazzowej aranżacji.
        Jeszcze muszę dodać, że słynne Trzy Krzyże Anoniego Wiwulskiego były tego dnia podświetlone białoczerwonymi barwami. A więc mimo tego, że nie mieszkamy w Polsce  obchodziliśmy, i uczciliśmy.

        A dzisiaj pisząc posta znowu się wzruszam, no bo nasz ulubiony Stoch ponownie staje na podium w Finlandii, a do tego jeszcze dziecięca "Eurowizja" przynosi zwycięstwo. Rośnie pokolenie zdolnych Polaków.

        Wyciszam się  od nadmiernych emocji przy robótkach.Przyjaciółka z Niemiec obchodzi w listopadzie urodziny, i z tego powodu udziergałam jej torbę ze sznurka, i ciepłe  skarpety.
































      W październiku zaszalałam i zamówiłam sporo włóczki od Dropsa, bo kusiła zniżka. Teraz trzeba wyrabiać, bo motki już omal nie fruwają po mieszkaniu. Po raz pierwszy kupiłam Big  Deligth, i jestem na razie tą włóczką zadowolona. Dwóch motków starczyło na czapkę robioną ukośnie i na spory komin, który może też transformować się w okrycie głowy. Przy zamawianiu nie miałam dużego wyboru kolorów, padło na nr 02, ale ogólnie kolory ułożyły się nieźle.

   Szukałam jakiegoś ciekawego wzoru na czapkę i zaciekawił mnie pomysł na robienie prostokąta od jednego z jego rogów, dodając oczka z obu stron. Potem ten prostokąt się zszywa, i jedynym prolemem jest widoczny na zewnatrz szew. Ale ten szew jest nawet ciekawym akcentem, tylko trzeba było go jeszcze czymś  uzupełnić. Z podróży do Estonii przywiozłam dwa ciekawe guziki robione z drewna jodłowca, które nigdzie dotychczas nie potrafiłam wykorzystać. A tu było ,jak znalazł, tym bardziej , że kiedyś przy rozmowie córka powiedziała, że chciałaby czapkę z guzikami. Przyszyłam, i zgodziłam się, że jest prawie czapka autorska. Córka z kompletu zadowolona, czapka z kominem już grzeją ją w Krakowie.




   Tej jesieni moje dziergane robótki wszystkie się "rozchodzą po ludziach", a ja mam z tego satysfakcję. Tak , jakby ptaki odlatywały do ciepłych krajów, moje wyroby wędrują do "ciepłych ludzi".

   O czytaniu koniecznie napisać muszę, bo było tego niemało. Ale dzisiaj tylko o książkach Małgorzaty Musierowicz z serii "Jeżycjada" . Przeczytałam dwie -"Małomówny i rodzina", oraz "Szóstą klepkę". Bardzo relaksująca literatura, która pochłaniała mnie całkowicie, mimo mojego wieku. Czytając ani razu nie pomyślałam, że jestem na takie książki za stara.Na razie inne tomy odłożyłam na przyszłość, aby dozować sobie takie miłe wrażenia. Teraz jestem przy biografii Władysława Broniewskiego,  a to już literatura z innej półki.

       Życzę wszystkim czytającym zaopatrzenia się w ciepłe czapki  i szaliki, bo nasi meteorolodzy  na nadchodzący tydzień przewidują mrozy. 



















czwartek, 8 listopada 2018

Alpakowe rurki




         Jesień sobie posuwa się małymi kroczkami, słoneczko jeszcze  nie skąpi swoich promieni, ale nikt nie może  rękodzielniczki  wybić z ustalonego rytmu. Skoro kalendarz "dyktuje" nam listopadową porę, to trzeba się zabierać do dziergania ciepłych dodatków. Na blogowych ilustracjach coraz więcej widzimy czapek i czapeczek, kominów i szalików. Bawełnę zamieniamy na wełnę, ażury na grubsze wzory. Wszystko jest uzasadnione, bo tak już musi być.
        Płynąc razem z prądem też przestawiłam się na dzierganie rzeczy "ogrzewających". Oczywiście jako fizyk muszę sprostować iż nie nosimy rzeczy ogrzewających ludzi, jedynie  izolujące nasze ciało od zimnego środowiska. Tak właśnie z moimi pierwszaczkami  na lekcjach fizyki doceniamy właściwości wełnianych ubrań. Muszę się pochwalić, że moi uczniowie  już wiedzą, że włos alpaki ma strukturę rurki, i dzięki temu włóczka uprzędzona z takiej wełny  jest  bardzo ceniona. Ale śpieszę się usprawiedliwić, na lekcjach nie dziergamy, szczerze oddajemy się fizyce.
       Miałam w planach powtórzyć przygodę z chustą "Juliette" według projektu Renaty Witkowskiej. O ile pierwszą dziergałam z półwełny, to na drugą nabyłam  100%-wą wełnę od Alize (cashmira). W motkach kolory bardziej grały ze sobą, ale mając już dosyć jaskrawą  chustę   w pierwszej wersji, chciałam tą drugą udziergać w bardziej przygaszonych tonach. I takie kolory lubi osoba, co to będzie na swoje 50-lecie tą chustą obdarowana, chociaż tego jeszcze nie wie, a i bloga mojego nie czyta, bo nie zna polskiego.












        A teraz czas na skruchę. Nie posłuchałam zaleceń autorki projektu co do grubości włóczki i wzięłam ciut cieńszą włóczkę, bo 150m/50g, zamiast polecanych 130m/50g. I bardzo szybko przekonałam się, że w tym wzorze bardziej ładnie układa się mozaika przy grubszych niteczkach. Niestety, chciałam być kreatywną i nie trzymać się opisu. Ale niech to będzie dla mnie nauczką, a kto zabiera się do tego projektu- pożyteczną przestrogą.
  
       Następnym z kolei "ogrzewaczem " ciała i duszy były skarpetki. Po pierwszej chuście zostały mi resztki włóczki, które szybko  przekształciły się w skarpety z piętą "rzędami skróconymi " robioną. 
Posiadaczką ich została koleżanka z pracy, obdarowana  w dniu  urodzin.




    Na tych skarpetach nie poprzestałam, bo szybko się dzierga i szybko się ich  pozbywa . Zamówiłam dropsowy Fabel, poszperałam w zapasach  i tak zaczęły powstawać nowe "pary". Te trzy następne były z wrabianym przy pięcie klinem, bo uznałam, że taka skarpetka lepiej się czuje na nodze, a o to przecież chodzi. I znowu się rozeszły jak ciepłe bułeczki. Została jedna para, która czeka na odpowiednią datę.
  
I tak na razie pozostaję zaskarpetkowana na całego. Prawda musiałam jakoś w tej dziedzinie też "rosnąć zawodowo", więc nauczyłam się dziergania dwóch skarpetek na raz. I teraz tylko tak dziergam, bo wszystko jest "symetryczne". A nowe powstające skarpety polecą do Niemiec.


  
     W czytaniu zaś tempo nie było tak wielkim, bo trafiłam znowu na bardzo "grubą" książkę, która zabrała mi niemało czasu. Mówię o "Widnokręgu" Wiesława  Myśliwskiego. Polubiłam jego książki, polubiłam ten jego styl powolnej rozmowy z czytelnikiem. Czytając książki Myśliwskiego trzeba narratora traktować jako obok siedząca osobę, która po kolei wydobywa ze swojej pamięci różne wydarzenia ze swojego życia i czasem nie trzymając się chronologii dzieli się z nami swoimi wspomnieniami. Podobnie też było w "Traktacie o łuskaniu fasoli".W "Widnokręgu" narratorem jest Piotrek, którego dzieciństwo przypadło na okres wojny i pierwsze lata stalinizmu.  Słuchając jego wspomnień śledzimy, jak poszerza się jego widnokrąg, jak przychodzą do niego pierwsze rozczarowania, doświadczenia, miłość...
Kto jeszcze nie odkrył dla siebie  Myśliwskiego zachęcam sięgnąć  po  którąś z jego Książek, bo raczej się nie rozczarujecie. 
      Po tak poważnej literaturze postanowiłam trochę poczytać dla relaksu. Po opiniach koleżanek blogowych postanowiłam naprawić błędy wczesnej młodości, kiedy to nie natrafiłam na książki Małgorzaty Musierewiczowej. Tak, Moniko, przyczyniłaś się do mojego szturmu na "Jeżycjadę". Dojrzałam, a może raczej już zdzieciniałam, bo czytam, zaśmiewam się i szukam następnych ksiażek z tego cyklu.

Serdeczne pozdrowienia wszystkim, a czytającym wielkich odkryć na książkowych półkach.