Translate

czwartek, 16 czerwca 2022

Zaczarowana dorożka?


Póki do­roż­ka do­roż­ką,
a koń ko­niem, dy­szel dy­sz­lem,
póki woda pły­nie w Wi­śle,
jak tu­taj wszy­scy je­ste­ście,
za­wsze bę­dzie w każ­dym mie­ście,
za­wsze bę­dzie choć­by jed­na,
chć­by nie wiem jaka bied­na:
ZA­CZA­RO­WA­NA DOROŻKA
ZA­CZA­RO­WA­NY DOROŻKARZ
ZA­CZA­RO­WA­NY KOŃ.
 / K.I.Gałczyński/



     

     Skoro taki tytuł, to będzie o Krakowie.  Obiecałam sobie  jak również tu zaglądającym, że opiszę moje wrażenia z ostatniej podróży do tego miasta. 

         Ale zacznę z daleka. Nie wszyscy z tych, kto trafił na ten post wiedzą, że jestem rodowitą wilnianką, dotychczas mieszkającą w jednym z najładniejszych miast świata. Ponieważ na Litwie nawet za sowietów mieliśmy polskie szkoły, oczywiście poszłam do takowej. 11 lat nauki, kiedy wszystkie przedmioty( oprócz rosyjskiego i litewskiego języków) były wykładane po polsku, oraz księgarnia literatury międzynarodowej, gdzie największym działem był z literatura polską, zrobiły swoje. A mianowicie Polska, ten kuszący mnie kraj wydawał się "rajem" na ziemi. U pracownic kiosków z prasą udawało się wyprosić, aby zostawiały pod ladą "Płomyczek", "Kobietę i życie", "Przyjaciółkę". Jakże kusił ten inny świat, inna moda, muzyka i wszystko inne. Tylko w latach osiemdziesiątych pierwszy raz  pojechałam  z mamą do rodziny, która po zesłaniu na Sybir nie wróciła na Litwę, a osiedliła się w Olsztynie. Dotychczas pamiętam euforię, która ogarnęła mnie już na dworcu kolejowym w Białymstoku, gdzie miałyśmy przesiadkę. Muzyką dla moich uszu były komunikaty, że "pociąg pośpieszny z......przy peronie...wjedzie na tor..." nadawane po polsku. A te kioski "Ruchu", gdzie było dużo kolorowych czasopism, ładnie opakowane mydełka i inne drobiazgi. U nas w kioskach była tylko prasa o osiągnięciach robotników i rolników w realizacji zadań wytyczonych przez partię. Nie muszę mówić, że zakochałam się w Polsce. Potem jeździłam co kilka lat, zwiedzałam różne miasta, Warszawę, Gdańsk, Malbork, ale moją "Mekką" pozostawał Kraków, do którego jakoś nie wiodły mnie drogi. 

       Kiedy moja ośmioletnia córka uczyła się w trzeciej klasie, dostała propozycję  udziału w wycieczce z rówieśnikami do Krakowa. Gdy poszłam do szkoły na spotkanie   rodziców z panią organizującą wyjazd usłyszałam, że są jeszcze wolne miejsca, i chętnie kogoś przyjmą, bo to obniży koszta wycieczki dla uczestników. Skorzystałam z okazji i uzgodniłam, że  pojedzie razem mój jedenastoletni syn, który zazdrościł siostrze takiej przygody. Cieszyłam się bardzo, że moim dzieciom podwinęła się taka okazja. Przy omawianiu różnych spraw związanych z wyjazdem, pani zapoznała nas z dwiema rodzicielkami, które miały towarzyszyć dzieciom w wyprawie. I powiedziała, że mile byłaby widziana jeszcze jedna osoba do pomocy przy dzieciach. Nie wierzyłam swoim uszom, ale cicho wystękałam, że ja też jeszcze nie widziałam Krakowa. "Oczywiście, niech pani jedzie"- ucieszyła się organizatorka zadowolona, że dostaje do pomocy jeszcze jedną mamę, i to nauczycielkę z zawodu. Tak zaczynała się moja przygoda z Krakowem, która trwa do dzisiaj.

        Mieliśmy cudowną podróż, dzieciarnia spisała się na medal, nawet mało mieliśmy z nimi problemów, bo czasami więcej kłopotów sprawiali dorośli. Zwiedziliśmy Wawel i dotykaliśmy dzwonu Zygmunta,w Wieliczce każde  dziecko liznęło  ścianę, aby przekonać się, że jest słona. Odwiedziliśmy Wadowice. Dzieciaków absorbowało wszystko, chcieliby wykupić wszystkie upominki w sklepikach przy zwiedzanych obiektach. Patrząc na córkę widziałam, ża zakochuje się  się w Krakowie, tak jak ja kiedyś w Polsce.

      Przed maturą w Wilnie moja Alicja już wiedziała, że z powodu wygranej w konkursie na wiedzę o Europie i Olimpiadzie polonistycznej ma zapewnione miejsce na studia w Polsce, na Uniwersytecie w Poznaniu. Nie było mowy, aby  z tego rezygnować. Ale w głębi duszy marzył się jednak Kraków. No i w końcu dopięła swego, pojechała na rozmowę z dziekanem UJ, i została studentką na Jagiellońskim. Na studia córkę odwoził ojciec, więc tym razem spotkanie z Krakowem mnie ominęło.

     Ponownie odwiedziłam miasto w 2011 roku. Nie tylko odwiedziliśmy Alicję, ale również uczestniczyliśmy w jubileuszowych imprezach Krakowskiego Centrum Ekspertyzy Sądowej. Kiedy mąż uczestniczył w konferencji, córka pokazywała mi "swój " Kraków. Uroczystości jubileuszowe odbywały się w  kopalni soli w Wieliczce, i tam też w przepięknej sali, głęboko pod ziemią, był bal z tańcami do rana.



       Następne kolejne nasze dwa przyjazdy do Krakowa były związane z odbiorem dyplomu magistra na UJ, i obroną pracy doktorskiej. 

      Studiując córka mieszkała w bursie, a potem wynajmowała mieszkania. Marzyło się własne,  urządzone według swojego gustu. I w żadnym wypadku nie na obrzeżach miasta. I stało się. Akurat na kilka miesięcy przed pandemią Alicja przeniosła się do wyremontowanego swojego lokum. Kiedy pierwszy raz odwiedziliśmy córkę w lutym 2020 roku byliśmy mile zaskoczeni, że stojąc przed jej blokiem widzimy w oddali Wawel. Pogoda nam nie bardzo sprzyjała na zwiedzanie i wówczas postanowiłam, że przyjadę do córki latem sama, i będę chodzić, i chodzić ulicami Krakowa. No i aż na dwa lata moje plany się przesunęły z powodu lockdownu. Ale w tym roku nie przegapiłam okazji i w końcu maja na cztery dni przyjechałam do Krakowa. Autokarem z Wilna do Warszawy 8 godzin, i 2,5 godziny wygodnym pociągiem do celu.

      Muszę przyznać, że teraz bardzo cieszyłam się , że córka ma mieszkanie w dzielnicy Zwierzyniec. Ma idealne miejsce na uprawianie sportu, dzielnica jest raczej spokojna, dobre połączenia komunikacyjne. Specjalnie zrobiłam zdjęcie z jednego punktu, kiedy raz fotografowałam widniejący blok, w którym mieszka Alicja, a potem po zwrocie na 180 stopni zrobiłam zdjęcie z widokiem na Wawel.


         No i mogłam chodzić i chodzić ulicami miasta, upajać się jego atmosferą, pięknymi widokami , po prostu chłonąć wszystko.

     

 

       Nie sposób ominąć Kazimierz, z jego szczególnym klimatem.







            Każdego dnia odwiedzałyśmy rynek :



      Spacerkiem  na Salwator, bo też blisko:
 






W niedzielę wyprawa do Tyńca:


 
 
   Uzgodniłyśmy z Alicją, że szkoda czasu na szykowanie obiadów w domu.  Jadałyśmy na mieście codziennie poznając różne dania bezmięsne. Szczególnie smakowały nam boczniaki, nawet spodobało mi się jedzenie wegańskie, oraz nepalskie.
     A na deser wystawy. Zwiedziłyśmy wystawę obrazów Malczewskiego:
 



Oraz Wyspiańskiego:





  Urzekła mnie architektura teatru Słowackiego:




I pomnik astronoma Kopernika:



     Dni były bardzo nasycone zwiedzaniem, dużo się chodziło, wieczorem musiałam ratować nogi robiąc okłady z lodu. Leżąc na kanapie z okładami na nogach czytałam biografię Konstantego Gałczyńskiego, była to bardzo aktualna na te dni literatura, bo też uwielbiał Kraków, jak też lubił Wilno, w którym dwa lata mieszkał i tworzył.
   
      Wracając do Wilna miałam trzy godziny na spotkanie z synem Zbyszkiem i synową Magdą. Myślałam, że zjemy razem kolację i odprowadzą mnie na dworzec. Ale znowu miła niespodzianka,bo po kolacji Magda zabrała nas do Teatru Polskiego, gdzie pracuje ( nie jest aktorką) i pokazała mi teatr od kuchni. Zwiedziłam nawet magazyny z dekoracjami, pod sceną podziwiałam najstarszy w Europie mechanizm pokręcania sceny. Obejrzałam dwie sceny, z dekoracjami na spektakle. Byłam zaskoczona widzianym. 



       Bardzo jestem zadowolona, że zdecydowałam się na ten wyjazd, bardzo dużo nowych wrażeń, i nadal chcę jeszcze do Krakowa powracać. W jesieni planujemy odwiedzić Warszawę, aby jednocześnie obejrzeć w tym teatrze jakąś sztukę, którą nam poleci Magda.
       Życzę wszystkim tu zaglądającym udanych podróży, miłych wrażeń, ciepłych letnich dni.








17 komentarzy:

  1. Och, jaka piękna podróż spełnianych marzeń. Z przyjemnością przeczytałam.
    Ja w Krakowie byłam kilka razy, ale zawsze z pełnym grafikiem mało turystycznym. Moje zwiedzanie Krakowa cały czas przede mną, na razie pewnie będzie szlakiem placów zabaw, bo wnuczki odkrywają coraz to nowe :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. I całkiem możliwe, że czasem zmęczona kolejnym zwiedzaniem przysiądę się odpocząć na ławeczce przy placu zabaw, a pani towarzysząca wnukom będzie w podejrzanie widzianym i znanym mi sweterku. W życiu wszystko się zdarza. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Honorato, ja pełna wrażeń i takich samych emocji wracam z podróży do Litwy. Od paru lat mieszka w Kownie mój syn z rodziną ( żona Litwinka), parę razy zdarzyło mi się być w Wilnie przy okazji jego służbowych podróży. On pracował, ja zwiedzałam. Też mieszkasz w pięknym mieście:). Pozdrawiam z Olsztyna. Świat jest mały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam kilkakrotnie w Olsztynie, bardzo podobało mi się miasto, ciocia mieszkała na ulicy Westerplatte, do dworca szło się pieszo. Kowno też jest ładne ze swoimi uroczymi zakątkami. Ale najbardziej mnie ubawiło, że nasi synowie jakby zamienili się miejscami, mój zamieszkał w Polsce, Twój zaś na Litwie. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Honorato, ja dwadzieścia lat mieszkałam przy ul. Kołobrzeskiej, obok ul. Westerplatte . Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Z niekłamanym wzruszeniem przeczytałam historię Twojej tęsknoty za Polską i spełnienia krakowskiego marzenia. Pięknie to opisałaś.
    Naszła mnie ironiczna i raczej smutna refleksja, że nie doceniamy tego, co mamy blisko. Moja starsza córka dwa lata mieszkała i pracowała w Krakowie, ale nie chciała tam zapuścić korzeni i wróciła na Śląsk.
    Ja robiłam tam zaocznie studia podyplomowe, ale nie miałam czasu zwiedzać miasta - zawsze biegiem z dworca na uczelnię i po zajęciach prędko z powrotem na dworzec. Dlatego z wielką przyjemnością czytałam o Twoich wrażeniach z pobytu w Krakowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz tak sobie skojarzyłam ,że też nie za dużo czasu poświęcam na lubowanie się swoim Wilnem. Czasami od turystów słyszę o jakichś nowych ciekawych obiektach do zwiedzania. Jak mamy coś w zasięgu ręki, to często odkładamy na później. Ale w podróży to zewiedzanie jest podstawowym punktem, więc zawsze z tego się skorzysta. Pozdrawiam i życzę dużo wytrwałości na koniec roku szkolnego.

      Usuń
  5. No popatrz! Jakie udane wakacje! Kraków lubię bardzo. Zresztą kto nie lubi...
    Mój Tato pochodzi z okolic Wilna i chyba w tym roku się wybierzemy w podróż sentymentalną w Twoje strony. Ciekawa jestem Wilna, byłam tam raz, przelotem, chyba 2 godziny to trwało i pozostał niedosyt monumentalnych rozmiarów. Tym razem pewnie też go nie zaspokoję, ale co tam, trzeba mieć marzenia.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Na pewno Wilno spodoba Ci się, życzę udanego zwiedzania. Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  7. Z wielką przyjemnością przeczytałam Twoją opowieść, napisaną tak sugestywnie, że chwilami miałam wrażenie, że wraz z Tobą przeżywam tamte chwile z przeszłości i czuję te emocje na dworcu i w ogóle.
    Życzę Ci jeszcze wielu takich pełnych dobrych wrażeń wypraw :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za życzenia. Zauważyłam , że ostatnio coraz częściej podróżuję w swoją przeszłość, do wspomnień. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękna, sentymentalna opowieść!

    OdpowiedzUsuń
  10. Życiem pisana... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Kraków - miasto ponoć magiczne, w którym byłam trzy razy na chwilę, kilka godzin. Może kiedyś wybiorę się tam na dłużej. Myślałam, że masz polskie korzenie, ale chyba musiałam coś źle zrozumieć we wcześniejszych Twoich wpisach. Pozdrawiam serdecznie 🙂

    OdpowiedzUsuń
  12. Oczywiście, że jestem Polką, jak i moi rodzice. Przecież kiedyś wileńszczyzna była na terenie Polski, zanim "wielki brat" rozdzielił nas granicą. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wspaniały post. Kocham Kraków, mieszkam tu od dawna, właściwie odkąd skończyłam podstawówkę i ciągle jestem zakochana, ciągle odkrywam nowe miejsca, detale. W Twoim poście tyle znanych, lubianych miejsc i poruszająca osobista opowieść. Mnie urzekło coś jeszcze - Twoje pozytywne podejście, radość ze spełniających się marzeń i otwartość na więcej. Odwiedzaj Kraków jak najczęściej:-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozumiem Cię, te miasto nie da się nie lubić. a kiedy jeszcze przeczyta się, kto gdzie kiedyś ze znanych mieszkał, to chce się zwiedzać i zwiedzać. życie zmusza mnie być optymistką, bo sama nie lubię pesymistycznie nastawionych i ciągle narzekających ludzi. Życzę Ci udanego lata , masz przecudne maki w ogrodzie.

    OdpowiedzUsuń