W tym roku nie można było opuścić poprzeczkę niżej, i znowu mieliśmy fajną niespodziankę. Zdjęcia nie są bardzo udane, bo w niedzielę wieczorem, kiedy poszliśmy na plac katedralny, zaczął padać śnieg.
Robótkowo nadal siedzę z szydełkiem w ręku i staram się wyrabiać resztki włóczkowe. Nie potrafię ich pozbywać się w inny sposób. Czytnik nie miał pokrowca, więc trochę czasu przed telewizorem i pokrowiec jest.
No i nadal dziergam prezenty dla dzieci. Nie myślałam, że to takie wciągujące. Z każdą udzierganą lalką, widzę, że coraz mniej popełniam błedów. Przy każdej nowej dzierganej zabawce staram się czegoś nowego nauczyć się. Ile tego jeszcze powstanie nie wiem, ale ciagle przypomina mi się jakięś dziecko krewnych, lub znajomych, co to musi być obdarowane. No i dawno marzyłam udziergać misia. Kiedy powstała Michasia, mąż przyznał się, że wątpił iż sprostam wyzwaniu, i potrafię przekazać podobieństwo do misia. Ale Michasia powstała.
I znowu trochę włóczki w moich pudłach ubyło.
Ta "nowa" w towarzystwie , to Gosia.
Dane techniczne. najmniejsza lalka -20 cm, Michasia i Tośka po 25 cm, i Gosia 30 cm.
Chciałabym udziergać lalkę-anioła, ale może to jest zbyt odważne marzenie. Czas pokaże. Niedawno przeczytałam artykuł o tym, że dziergając odstresuwujemy się. Okazuje się, że w koniuszkach palców mamy mnówstwo końcówek nerwowych, które przy dzierganiu są pobudzane i człowiek w taki sposób pokonuje stres. Więc dziergajmy, i nie zatruwajmy życie bliskim.
Dzisiaj środowe spotkanie u Maknety, a ja ciagle przy tej samej książce. nawet mi wstyd, że tak długo czytam, tak ciekawą ksiażkę. Tak, to jest ciągle " Japoński kochanek" Isabell Allende. Bardzo dobra książka, rekomenduję.
Serdecznie pozdrawiam czytelników bloga z zaśnieżonego Wilna.