Translate

piątek, 30 maja 2025

Żegnaj ,maju, na rok...




  Tradycyjnie do kolejnego postu zabieram się w końcu każdego miesiąca i zbierając odpowiednie  zdjęcia, oraz układając w głowie różne swoje myśli staram się zmieścić w terminie. Po opisaniu kolejnych wydarzeń zawsze przyrzekam sobie cichutko, że już następnym razem opublikuję post w środku miesiąca. Na razie, jak widać tradycji jest zadość. 

   Maj, w tym roku szczególnie zimny i taki jakiś nieprzytulny mija z trochę cieplejszym powiewem, dzisiaj było u nas aż 20C. Wszystkie prace na działce są wykonywane z wielkim opóźnieniem, co daje mi możność więcej czasu, niż zazwyczaj każdej wiosny, poświęcać swoim robótkom. Na mój ostatni eksperyment wybrałam włóczkę z mieszanki bawełny i lnu. Po raz pierwszy len trafił na moje druty i byłam ciekawa, jak uporam się z tym wyzwaniem. Chciałam zrobić taki letni top, bo niby skład włóczki do tego nawołuje. Po zrobieniu próbki wyprałam ją i stwierdziłam, że płótno się kurczy, więc przy obliczaniu musiałam to uwzględniać. Wzór musiał być jak najprostszy, oczywiście bez zszywania, czyli reglan od góry, ściegi dobierałam sobie sama.  No i trochę poskąpiłam tych dodatkowych oczek, aby bluzeczka była obszerniejszą, jak to się chce na upały. Ale jest, jak jest. Zużyłam 230 g włóczki, robiąc drutami 2,75 i ściągacze 2,5. Z tego projektu zostanie mi cenne doświadczenie o kaprysach włóczki z lnem. 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

          Żeby nie było to jednorazową przygodą z lnem, to jednocześnie kupiłam na letni sweterek 100% len i 100% jedwab. Poszłam na całość, jeszcze takiego mixu nie miałam na drutach. Skusiła mnie do tego zakupu próbka w sklepie, po praniu miała bardzo ciekawą  teksturę. No i ten kolor , którego niestety zdjęcie nie jest w stanie przekazać realnie. Zaczęłam już sweterek od dołu, będzie zszywany na bokach, jak widać  odstępuję od tradycji. Na razie powstająca dzianina w dotyku przypomina kolczugę. 

 W tym roku zrobiłam też 11 par skarpet, bo ciągle ktoś je przygarnia. Oto co powstało.

  

Ostatnie dwie pary zrobiłam sobie i mężowi, kiedy mieliśmy w domu dosłownie "biegun  północny". Wykorzystałam resztki włóczki skarpetkowej i dodałam cieniutką niteczkę moherową, akurat sprułam przed tym stary wysłużony sweterek córki. To było to, czego potrzebowaliśmy na nasze zziębnięte stopy.

         

                                               

    Ja również jaki i wielu z was mam szereg autorów, po książki których sięgam bez wahania, bo nie zaznałam rozczarowań. Jest to Henning Mankell,  Fredrik Backman, Jo Nesbo, Jodi Picoult. Ostatnio dołączyły też do tego towarzystwa Valerie Perrin, oraz Freida McFaden .

Książka ,która ostatnio  mnie najdłużej "trzymała" z opisywanymi perypetiami bohaterów , to "Krwawy księżyc" Jo Nesbo. Nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo Nesbo, to jest Nesbo... Ale po jej przeczytaniu doszłam do wniosku, że już z niektórymi opisywanymi  sytuacjami gdzieś się spotykałam . Zaczęłam sobie przypominać i dochodzę do wniosku, że nawet  u kilku polskich autorów natknęłam się na prawie  taki sam schemat powieści, jak u Nesbo.  Zdolny, geniusz , wyga śledczy jest odsuwany od pracy z powodu nałogu. Przeżywa kolejne powikłania z życiowymi partnerkami. Omal  identyczny  "obraz" przestępcy,  jak u jednego autora fascynuje się ślimakami, to u kolejnego wężami, itd, itd... Oczywiście sprawdziłam, kto napisał wcześniej, i to był Jo Nesbo. 

Freida McFaden "Nie kłam". Gorąco polecam tym, kto lubi dobry thriller.

Anna Rybakiewicz "Lekarka  nazistów" oraz "Ocaleni dla miłości" Obie pozycje śmiało polecam tym, kto lubi dramaty życiowe. Przeczytałam i szczególnie przy tej pierwszej musiałam dłużej porozmyślać.

Grzegorz Brudnik  "Szafarz", "Chrzściciel", "Ceremoniarz" Polecam wszystkie trzy tomy, w wymienionej kolejności czytać. 

Mieczysław Gorzka "Nie Anioł"i "Zła przeszłość". Nie chciało się rozstawać z dzielnymi pracownikami komendy wrocławskiej , więc po pierwszej wymienionej książce  chętnie zaczęłam czytać drugą. Polecam.

         Na koniec chcę wszystkim tu zaglądającym życzyć naprawdę ciepłego lata i dobrej literatury.


wtorek, 29 kwietnia 2025

Moje eksperymenty dziewiarskie

 Na dzień dzisiejszy muszę przyznać, że nie mogę się obyć bez wyzwań w sferze mojego hobby. W tym roku nikt mnie nie namawiał do produkowania konkretnej ilości wyrobów dziewiarskich, ale sama sobie gdzieś podświadomie  narzuciłam  plan "minimum" - co miesiąc sweter. Jak na razie idę z wyprzedzeniem terminu. Kończy się kwiecień, a ja mam pięć  gotowych swetrów za 2025 rok. Z początku argumentowałam to tym, ze chcę  oderwać się od skarpet i jednocześnie uszczuplić nagromadzone zapasy włóczki. Potem zaczęłam  analizować, a jakich wyrobów mi konkretnie brakuje. No i internetowe przykłady koleżanek uzależnionych od drutów spędzały mi sen z oczu. 

     Po co taka ilość swetrów? Ma się rozumieć, że  gotowe wyroby trafiają nie tylko do moich szaf. Więc czasami udaje mi się kogoś uszczęśliwić ( staram się nie na siłę). No i chyba najważniejsza przyczyna, która trzyma mnie przy tych robótkach, to jest to, że lubię uczyć się czegoś nowego, pokonywać trudności powstające w trakcie robót. Staram się eksperymentować w dokładnym tego słowa znaczeniu. Jako była nauczycielka fizyki bardzo często kojarzę moje powstające wyroby  jako produkt wychodzący z laboratorium dziewiarskiego. No bo wszystko zaczyna się od studiowania teorii, potem w głowie powstaje hipoteza- jak wezmę "tą" włóczkę i zastosuje "ten" wzór, to oczekiwany wynik musi być "taki". Potem następuje dobieranie materiału roboczego ( włóczka), narzędzi pracy (druty, markery i inne...). Planuję wykonanie pracy w "takim" terminie. I następuje dzień, kiedy po wykonaniu kilku próbnych podejść ( małe próbki), zapuszczam eksperyment. Jak w każdym laboratorium bywają nieoczekiwane wyniki, często trzeba powtarzać eksperyment od nowa ( prucie).  W toku pracy często zwracam się do literatury pomocniczej, lub do porad ekspertów. No i wreszcie koniec pracy często bywa uwieńczony sukcesem. Czemu swoje wyroby nazwałam eksperymentami, bo w moim laboratorium zazwyczaj każdy wyrób jest "inny", zmieniam włóczkę, wzory, staram się oswajać nieznane dotąd mi techniki przy pracy z drutami. Dlatego nigdy się nie nudzę, no i myślę, że tych nowych "innowacyjnych" pomysłów wystarczy mi na długo. Po różnych próbach, dojrzewam, aby sięgać po bardziej ambitne włóczki, takie co są nie tylko droższe, ale i bardziej kapryśne w trakcie dziergania. Wczoraj po raz pierwszy dziergałam próbkę z mieszanki bawełny z lnem. Jak dotychczas z lnem nie pracowałam. Więc teraz zapraszam wszystkich do zdjęć, bo dwa swetry, jako najnowsze produkty z mojego laboratorium pragnę zaprezentować. 

    Początkowo ten sweter musiał być z resztek. Kiedyś z wielką radością stworzyłam sweter "Open to warm" według projektu Reni Witkowskiej z   Brushed Alpaca Silk nr 26. Ponieważ ta włóczka jest bardzo wydajna więc kilka motków nietkniętych zostało. Sweterek był tak lubiany i często noszony, że rękawy przetarły się dosłownie do dziur. Postanowiłam dokupić po kilka motków innych kolorów tejże włóczki, aby zrobić sobie ciepły pasiak. Kiedy weszłam na stronę sklepu, to trafiłam na superową przecenę i nakupiłam sobie trochę ponad plan. W marcu doszłam do wniosku, że już nadszedł czas na ten akurat eksperyment, chciało mi się pasy układać ukośnie, jak w czarnym bawełnianym sweterku dla córki. 

 

 

 

 

    Ciepluchny, mięciuchny, przytulny. Zużyłam tylko cztery motki, 200g. Myślę, że będzie lubiany i często używany. Ten eksperyment zaliczam do udanych.

    Nie sposób nie zauważyć, że na przestworzach internetu bardzo często są pokazywane cieniuchne swetry - pajęczynki z moherku. Taki nowy eksperyment zagnieździł się w mojej głowie, i po uzgodnieniu z córką co do koloru włóczki, zakupiłam odpowiednią ilość Kid Silk od Dropsa nr 27 i przystąpiłam do realizacji planu. Robiłam drutami nr 4, więc wyrób nie jest zbyt dziurawy. Reglan od góry, samymi prawymi oczkami. Akcent padł na długie bufiaste rękawy, które skupiają na sobie uwagę.

Poszło 115g. Po naradzie i debatach kolejny mój  eksperyment został uznany za udany, a laboratorium dziewiarskie jest zachęcane do przedłużenia serii kolejnych prac .     

 

  

 

    Obiecałam, że w tym poście będą nareszcie relacje o przeczytanych książkach. Kolejno opiszę swoje emocje po przeczytaniu. Niektórych autorów z tych już czytałam i czekam na ich nowe pozycje.

Freida McFaden  "Dobra przyjaciółka", "Pomoc domowa . Z ukrycia". Obie powieści są godne polecenia. Autorka potrafi czytelnikiem zawładnąć aż do ostatniej strony utworu. 

Remigiusz Mróz "Bezkarny" Mam mieszane wrażenia po przeczytaniu kilku książek tego autora. Tu byłam mile zaskoczona, dlatego ""też polecam gorąco, szczególnie kobietom przed podjęciem decyzji zamążpójścia.

Izabela Janiszewska "Amok" Wielkie rozczarowanie, bo było oczekiwanie na dobry kryminał. Przecież inne jej  książki były na poziomie. Niestety, tej nie polecam.

Magdalena Oliwia Sobczak "Kolory zła" W tej serii " Czerwień"," Czerń", " Biel", "Żółć". Ciekawe, trzymające czytelnika w napięciu, ostre ze zbyt brutalnymi scenami. Polecam, ale nie wszystkim. 

Shelley Read " Popłynę przed siebie jak rzeka" Cudowna powieść, w której obok bohaterów zamieszkujących farmę w Kolorado bohaterem również jest o dziwo- brzoskwiniowy sad. Książka, która nie zostawi nikogo obojętnym na opisywane wydarzenia. Bardzo polecam. 

    Wszystkim tu zaglądającym chcę życzyć udanych eksperymentów życiowych.

   


niedziela, 30 marca 2025

Migawki z Egiptu




  Dotychczas ziemia egipska kojarzyła mi się z Biblią, Nilem i piramidami.To były takie kluczowe słowa pasujące do odkrywania tajemnic tego kraju. Oczywiście czytałam o bogatym w wydarzenia życiu Kleopatry, wiem, gdzie są słynne piramidy, ale nigdy jeszcze tego kraju nie odwiedziłam, bo zazwyczaj urlopować mogliśmy z mężem tylko latem, kiedy w Egipcie upały raczej odstraszają turystów od jego zwiedzania. W tym roku po szarej i nijakiej zimie w końcu lutego zdecydowaliśmy się na dość krótki, bo tylko 7-dniowy wyjazd do Hurgady w Egipcie. W tym czasie akurat kilku znajomych wróciło z takiej podróży i patrząc na ich szczęśliwe i opalone twarze załatwiliśmy sobie wyjazd i my.  W tym samym sprawdzonym składzie, z parą przyjaciół 25 lutego wylecieliśmy do Hurgady.   Akurat w dzień odlotu termometry w Wilnie wskazywały -5C.  

          Była to bardzo dobra, aczkolwiek prawie spontanicznie podjęta decyzja. Zwiedziliśmy bardzo ważne historyczne miejsca, wypoczęliśmy podczas krótkiego leżakowania łapiąc słoneczne promienie z witaminą "D", delektowaliśmy się smacznymi posiłkami, poznaliśmy niektóre tradycje i obyczaje narodu. Temperatura powietrza podczas naszego pobytu wzrastała z 19C do 25C. Wiatr od morza nam nie przeszkadzał, bo obsługa dbała o ustawienie parawanów pod odpowiednim kątem, no i po naszym Bałtyku żadne wiatry na plaży nas nie wystraszą. Hotel bardzo duży, czysty i zadbany. Pracują w hotelach  tylko mężczyźni. Pierwsze dni poświęciliśmy na zwiedzanie, no i oczywiście nie mogliśmy odpuścić sobie wycieczki nad Nil i do Doliny Królów. Dech zapiera od wrażenia... Od razu powstaje pytanie:Jak? Jak mogli ludzie stworzyć takie posągi, wznieść świątynie w skałach, tak zaprojektować grobowce faraonów, aby były  nieosiągalne rabusiom i zapewniały spoczynek wielkim? Może zdjęcia przekażą jakąś kroplę naszego zachwytu. Chociaż od razu nasuwa się wniosek, trzeba jednak tam być, aby doznać niepowtarzalnych wrażeń zanurzając się w otaczającą atmosferę.

 

 

 

 

 

          Pustynia z okna autokaru.

 

     Wielkie wydarzenia ukryte w tajemniczych tekstach na ścianach świątyń i w tunelach grobowców.

 

 

 

                                                                

   Słynne Kolosy Memnona

 

       Nie tylko mężczyźni rządzili krajem. Wielka władczyni Hatszepsut, jedna z pierwszych kobiet-faraonów pochowana jest w monumentalnej świątyni.

 No i oczywiście Nil, oaza obfitej flory i fauny.

 

 

   I kilka obrazków z naszego hotelu.


 

  Żeby nie powstało wrażenie, że tylko odpoczywałam, to składam relację,że mój kolejny  tegoroczny sweterek  był akurat zakończony przed wyjazdem do Egiptu. Kiedyś przeglądając oferty włóczkowych sklepów zaciekawiłam się mieszanką bawełny z akrylem, która była w ciekawym kolorze i dosyć dostępna w cenie. No i włóczka doczekała się realizacji. Na sweterek zużyłam 7 motków po 50g, Jeans Splash od YarnArtu.  Robiłam od dołu w jednym kawałku, aż do podkrojów na rękawa. Bardzo polubiłam ten swój wyrób  i często sobie go noszę.



    Jeszcze w międzyczasie powstało kilka par skarpet, ale o nich i o książkach będzie w następnym poście, w następnym już  miesiącu. 

        Wszystkim tu zaglądającym życzę, aby w waszym życiu nie zabrakło ciekawych wycieczek i wydarzeń, pięknych wrażeń i miłego spędzania wolnego czasu.




 

niedziela, 16 lutego 2025

Luty bywa w lód okuty


    A jednak mamy za oknem prawdziwą zimę. Luty nie zawiódł - skuł lodem rzeki i stawy, w nocy straszy mroźnym powietrzem, bo już dzisiaj nad ranem mieliśmy -13C. Trzeba ubierać się ciepło. Akurat w połowie stycznia zaczęłam planować  uszczuplanie  swoich zapasów  włóczkowych i na pierwszy ogień wybrałam pięć motków włochatego moheru, w dosyć ponurym rdzawozielonym kolorze. Rozumiałam, że z takiej ilości włóczki nie dam rady zrobić kardigan, bo taki fason swetra siedział mi w głowie, więc muszę zastosować miksowanie z innymi włóczkami. Miałam w zapasach jeszcze cieniutką niteczkę wełenki Haapsalu, oraz do ożywienia kolorów potrzebowałam czegoś jaśniejszego i tu dzielnie spisała się włoska alpaka, której dosyć pokaźne resztki zostały po swetrach wcześniej dzierganych. Po złożeniu wszystkich składników i po zrobieniu próbki byłam zachwycona nową gamą kolorów.

      Robiło się szybko, bo drutami  nr 5-4,5 , z góry, "zerowym" reglanem. Uwielbiam ten sposób roboty, bo można tak powstający sweter przymierzać oraz racjonalnie planować długość rękawa, jak też samego swetra. Lamówka powstała bez udziału moheru, i podczas jej wykonania przyszłam do wniosku, że będzie to kardigan bez guzików, bo podczas przymiarki widziałam iż dobrze się układa i trzyma fason bez zapięcia. Ale, będąc latem w Talinie  kupiłam dwa  guziki z jałowca. W Estonii jałowiec jest symbolem drzewa narodowego i jego owoce są dodawane do jedzenia (nalewki, masło) , a drewno jako surowiec używane jest do wyrobu pamiątek. Kiedy w sklepie wzięło się do ręki te cudownie wyszlifowane guziki, które jeszcze niosą ze sobą aromat tego drzewka, to nie można było ich nie kupić. I tak miałam dwa guziki o różnych kształtach, które schowane w pudełku nikomu nie sprawiały radości swoimi walorami, oraz kardigan bez dziurek na guziki. Spróbowałam  umieścić te moje pamiątki z podróży na swetrze, jako broszki, i tu wszystko się zeszło.






 

    Podczas roboty przy swetrze  często zakradała się myśl, że może nie będę go nosić, może nie  będzie na mnie pasował. Jednak była to myśl "pasożytnicza" , bo sweter polubiłam , jest ciepły , lekki, miękki i chyba nie za bardzo mnie poszerzający. Za tydzień wybieramy się do Egiptu, a tam wieczorami 14-15 C, więc sweter zabieram w podróż. Prawda, przed podróżą jeszcze zdążę ukończyć pulower bawełniany, bo zostały mi tylko rękawy. 

  Patrząc na moje zasoby włóczki skarpetkowej nasuwa się wniosek, że skarpetki też nie są wykreślone z moich planów, bo pogoda każe być przyszykowanym na wszystko. Kupiłam trafiony pokrowiec na przechowanie włóczki, który pomieścił prawie cały surowiec na skarpetki, zajmuje niedużo miejsca w garderobie, jest przezroczysty i ma wygodne zapięcia w postaci zamków błyskawicznych, dające wygodne dojście do każdego z czterech przedziałów.  Oczywiście jeszcze mam mnóstwo malutkich kłębuszków, które mieszczą się w pudle pod nazwą "resztkoteka".

    Druga para w tym roku, to męskie skarpety z "Opalu".

 

 I najprzyjemniejszy temat , czyli o książkach.

Lena Khalid " Córki chmur" O losach kobiet z Sachary Zachodniej nieustannie walczących o niepodległość swojego kraju, o ciężkim życiu w obozach uchodźców, o torturach w więzieniach marokańskich. Trudna literatura, ale też  przybliża czytelnikowi obyczaje i tradycje tego narodu.

Loreth Anne White " Sekret pacjentki", i " Nasze idealne małżeństwo"  Po przeczytaniu "Pamiętnika pokojówki" poszukiwałam książek tej autorki. Obie pozycje są warte plecenia.

Lucinda Riley " Dziewczyna z wrzosowisk" Można czytać, kiedy chce się lekkiej literatury. do której nie będzie się myślami powracało. Dla mnie za słodko, ale doczytałam. 

 

        Wszystkim tu zaglądającym życzę w te zimowe mroźne dni ciepłych relacji międzyludzkich, smacznej herbaty i dobrej książki.