Translate

niedziela, 3 maja 2020

Mimo wszystko...


     Z samego rana nie mogę oderwać oczu od widoku za oknem: " Pada! Naprawdę pada". Tak, jak na zakończenie pandemii, tak na deszcz wyczekujemy codziennie przeglądając prognozy różnych stacji meteorologicznych. I niestety  prawie wszystkie wcześniej przepowiadane deszcze omijały nas z daleka. Aż dzisiaj nareszcie stało się:
         Taki widok z mojego balkonu był dzisiaj miodem na duszę, cieszyła  każda kropla spadająca na ziemię. Trochę tego było za mało, ale miejmy nadzieję, że może jutro będzie na "bis".

        Patrząc  na kwitnące drzewo, na miłe oku kałuże wody, nie mogę nie poddać się nostalgii, bo w kilkudziesięciu metrach od naszego bloku jest "moja" szkoła, czyli  moje miejsce pracy.


       Widać jak  blisko mam do pracy, bo zdjęcie  robiłam  z balkonu. Trudno uwierzyć, że jeszcze tak niedawno  chciało się po lekcjach jak najszybciej   gnać do domu. Teraz tak mile wspominam gabinet fizyki, tablicę, na której chce się pisać zwykłą kredą (chociaż interaktywną  mamy też). Ale najbardziej tęskni  się do tego żywego ( bez fal elektromagnetycznych) obcowania z uczniem. Wiemy już, że do pierwszego czerwca uczymy online, a następnie samorząd każdego miasta decyduje, czy zakończy rok szkolny, czy przedłuży, ale kontynuacja nauki przewidziana jest  w gmachu szkolnym.

     Kilka słów o tym, jak wygląda moja praca przy nauczaniu zdalnym. Obaj z mężem zostaliśmy rzuceni na tą wielką wodę. Tylko z tą różnicą, że on wykłada studentom uniwersytetu, i przystąpił do pracy zdalnej od początku kwarantanny, czyli  od 13 marca. Uczniom szkół średnich, początkowych i podstawowych były ogłoszone dwutygodniowe ferie wiosenne. Decyzja o feriach była jedną z najbardzie trafnych dla nowo powstałej sytuacji. Podczas ferii uczniowie, nierozumiejąc jeszcze całej powagi zaistniałej grozy dla ludzkości, napawali się wolnością od nauki i cieszyli się z nicnierobienia. Rodzice uczyli się budowania innych relacji z potomstwem z powodu ciągłego przebywania razem, czasami na dosyć małej powierzchni mieszkalnej. Nauczyciele zaś mieli dwa tygodnie na przygotowanie się do nauczania zdalnego. Był to bardzo pracowity dla nas, aczkolwiek  również i pożytecznie wykorzystany czas. Mogliśmy dokształcać się słuchając różnych pomocnych wykładów o wykorzystywaniu komputera przy wideolekcjach, praktykować się, szykować materiały dydaktyczne. Administracje szkół rozpracowywały plany, rozkłady zajęć. Mimo wszystko był bardzo wielki stres przed rozpoczęciem zajęć. Czasami strajkowały programy, kilka razy "padały" dzienniki elektronowe. Niektórzy nauczyciele zaczęli przesadzać z ilością wyznaczanych samodzielnych prac. Ale z dnia na dzień "guzów" było coraz mniej. Początkowo zachęcano nas ze strony administracji, aby tylko 50% wykładanych lekcji prowadzić w formie wideokonferencji, aby nieprzeciążyć uczących się pracą z komputerem. Ale z biegiem czasu sami uczniowie zaczęli prosić, aby jak najwięcej lekcji mieć z podłączaniem się przez platformę ZOOM, Wiadomo, że  lżej jest uczyć się, kiedy ktoś szczegółowo wszystko wytłumaczy, aniżeli samodzielnie "rozgryzać " nowe tematy. Mamy lekcje tylko po 30 min, przerwy po 10, i jedną dłuższą pół godziny. Po lekcjach umawiam się na dodatkowe konsultacje, gdzie możemy sobie omówić jakieś niezrozumiałe  tematy. Bardzo często w czasie konsultacji pracuję za psychoterapeutę, bo już niejednokrotnie od pytań z fizyki stopniowo przechodzimy do omawiania  innych życiowych problemów, które szczególnie w "zatoczeniu" wyjawiają się wielu nastolatkom. Tak się uczymy po trochu wszyscy, uczniowie fizyki, ja zaś  bardzo wielki krok zrobiłam w oswajaniu komputera (z czego jestem niezmiernie dumna). Możliwości s ą ogromne, można korzystać z różnych filmów, slajdów, można szybko testować. Ale najbardziej cierpi objektywne ocenianie postępów. Rozumiemy, że część nie gardzi spisywaniem , korzystaniem z pomocy domowników czy inernetu. Zawsze swoim uczniom przed każdą kartkówką twierdziłam :" uczycie się nie dla oceny- tylko dla siebie" i teraz czas najwyższy to uzmysłowić. Po kilku tygodniach takiej pracy najlepsi nasi uczniowie zaczęli tęsknić za normalnymi, dłuższymi lekcjami, za poważnymi sprawdzianami( kiedy nie da się spisać), bo stwierdzili, że  jednak jakość nauczania zdalnego nie można porównywać do wyników osiąganych przy chodzeniu do szkoły. Trudno, też z tym zgadzam się. Kiedyś mogłam spojrzeniem kontrolować każdego w klasie, zachęcić do myślenia, do wypowiadania "swojego" zdania w jakiejś kwestii.Teraz część korzysta z tego , że są niedosiągalni, bo nie wszyscy mogą mieć sprzęt z kamerką i nie możemy tego wymagać. Najwięcej kłopotów sprawia fakt, kiedy dostaję prawie 160 maili na pocztę, w których  są prace do sprawdzenia, wtedy haruję godzinami po lekcjach i bardzo taka praca "wysadza" wzrok, który nigdy nie był u mnie w porządku. I mimo wszystko zapominam o wszystkich niewygodach, kiedy po skończonej lekcji chór z 28 dziękuje mi  i życzy wszystkiego dobrego. Prawda jest taka, że mam szczęście pracować w szkole, do której uczniowie dostają się po składaniu egzaminów wstępnych, mamy zawsze konkurs "trzech chetnych  na jedno miejsce", więc trafiają pracowici, zdolni, i raczej grzeczni uczniowie.
      Ale wystarczy o pracy. W czasie wolnym od zajęć zaczęliśmy częściej odwiedzać działkę. Mamy ją w sosnowym lesie. Może to powoduje, a że wiosna nam zawsze się późni. Dopiero po trochu rozkwitają tulipany i narcyzy, nieśmiało pokrywa się bielą śliwka i kilka jabłonek. Cebulę już wsadziłam , groch, rukola i sałatka wysiane.Na parapecie w domku dochodzą do kondycji kilkanaście sadzonek pomidorów koktailowych. Bardzo smaczne były pomidorki z supermarketu, dla zabawy posiałam z nich wybrane nasionka, które o dziwo, bardzo ładnie wzeszły. Może coś z tego będzie.
  



























    Będąc na kwarantannie, często chwytam za druty, bo przy telewizji lubię coś dłubać. I raptem przychodzę do wniosku, że bardzo poważnie uszczupliłam swoje zapasy włóczkowe. Wybyłam na "odwykówce od kupowania włóczki" aż pięć miesięcy. Został mi zestaw Kid Silku na szal i z kilku kolorów pozostałych motków Limy udałoby się chyba jeden sweter-zwyklak zrobić. I wszystko, są tam różne pojedyńcze moteczki, które na jakieś robótki gdzieś się załapią, ale na jakiś ambitniejszy projekt zapasów nie mam. Trzeba dobrze zastanowić się i już nowe włóczki zamawiać.
      Na dzień dzisiejszy dziergam piórkowy sweterek z bladorózowej Brushed Alpaca Silk wraz z cieniutką niteczką Haapsalu. Z pięć lat temu kupione były niteczki na sweterek dla innej osoby, ale ponieważ teraz jest za oceanem, to skorzysta z tego moja córka. Dziergam drutami nr 4, za częłam czwarty motek i myślę, że pięciu mi akurat starczy, bo tyle mam. Co do zakupu, to zastanawiam się czy nie wypróbować drposowy "Nord", bo widzi mi się zniego czarny sweterek. Może ktos już ma doświadczenie i opinię z dziergania z tej włóczki?



   Książki oczywiście towarzyszą mi każdego dnia. Jak małe dziecko bez smoczka, nie zasypiam bez czytania do poduszki. A było tego czytania niemało, i książki trafiły się warte polecenia.

    Trafiłam na książki Jojo Moyes. Zaczęło się od  " Zanim się pojawiłeś". Przypomniało mi się, że oglądałam film według tej powieści, ale przeczytałam z zapartym tchem. Nastepną w tej trylogii jest " Kiedy odszedłeś" i "Moje sece w dwóch światach." . Nie jest to zwykła historyjka miłosna , jast bardzo dużo pouczających sytuacji, bardzo dużo  przykładów, w których można poznać siebie, swoje błędy. Książka o dojrzewaniu człowieka w samym sobie, o szukaniu swojego miejsca w życiu bez tego, kto jest ci najdroższy. Bardzo śmiało polecam...
      Dalia Owens "Gdzie śpiewają raki". Książka o losie dziewczynki, która wyrosła na bagnach, w otoczeniu przyrody i jej harmonii. Wciąga czytelnika jak to bagno, nie można dosłownie oderwać się.
Najsłabszym miejscem w książce jest epilog powieści, ale i tak długo powraca się do tej historii, do jej bohaterów. Polecam wszyskim.
      Henning Mankell, którego książki raczej są kryminałami, w książce "Szwedzkie kalosze" kontynuuje historię o bohaterach powieści "Włoskie buty". Mimo iż zakradł się tu wątek kryminalistyczny, to jest raczej książka o relacjach między ludźmi, o samotnikach mieszkających na małych wysepkach bałtyckich, o tolerancji i nietolerancji, o nasuwającym się zmierzchu życia i o nieśmiałym marzeniu na nowe związki. Znowu zadziałała zasada, że przedłużenie jest zawsze słabsze od początku, ale warto po tą książkę sięgnąć, tyle, że najpierw trzeba przeczytać"Włoskie buty". Dowiedziałam się, że była to ostatnia powieść pisarza.
    I na zakończenie listy Deborah Feldman " Jak porzuciłam świat ortodoksyjny". 
Po przeczytaniu kilku stronic nie mogłam uwierzyć, że bohaterka opisująca swoje życie mieszka w jednej z dzielnic Brooklinu na przełomie 20 i 21 wieków. Tradycje, obyczaje, światopogląd satmarskich chasydów tak zaskakują, że czasami wydaje się, iż czytamy o  jakiejś radykalnej sekcie. Życie w Williamsburgu przekazane jest przez dorastającą dziewczynkę, która od urodzenia postrzegana jest jako "inna", "buntowniczka" , albo nawet "niespełna rozumu". Najbardziej tragicznym wydaje się los kobiet, które mają prawo do rodzenia dzieci i gotowania. Na podstawie powieści powstał serial. Książka nie jest "dziełem " literackim", raczej nazwałabym ją przewodnikiem po wspólnocie chasydzkiej.

   Na zakończenie chcę życzyć wszystkim dużo sił moralnych do wytrwania w tej "nieprzewidywalnej " sytuacji. Z  okazji święta Konstytucji serdeczne życzenia przekazują Polacy z Litwy. My nie jesteśmy Polonią, z Polski nie wyjeżdżaliśmy, to od nas niestety Polska została "wywieziona".