Translate

czwartek, 30 listopada 2023

Jeszcze listopadowe rozważania



      Chcę w ostatniej chwili zaliczyć listopadowy wpis  na blogu. Ten miesiąc tak szybko nam umknął, że nie zdążyliśmy nacieszyć się widokiem spadających żółtych liści, a już ziemia schowała się pod  kołderką ze śniegu. I najdziwniejsze, że ten pierwszy śnieg zadomowił się na dobre, a termometry ciągle "na minusie".  Takie wrażenie, że listopad poddał się  bez walki i przedwcześnie zapanował grudzień. A jakże inaczej,skoro nawet kaktusy zwane pospolicie "grudnikami "niemal wszystkie już ładnie rozkwitły przed kilku tygodniami. Dziwne rzeczy się zdarzają z kalendarzowymi terminami i pogodą, ale kiedy we wrześniu cały miesiąc mieliśmy ponad 20 stopni ciepła, to nikt nie narzekał, że to sierpień nie odpuszcza lata.

   A przy pierwszych przymrozkach najwyższy  czas przejrzeć garderobę i uzupełnić powstałe w niej luki. Tak sobie wymyśliłam, że potrzebuję nowej czapki na ten sezon. A wszystko dlatego, że spotkałam na You Tubie ciekawy wzór, który mnie zaintrygował. Muszę przyznać, że czapek mam  niemało, ale prawie wszystkie w noszeniu nie sprawdzają się. A bo zbyt luźne na głowie, albo też są  za bardzo przylegające. Może, to akurat kształt mojej czaszki sprawia te kłopoty i brakuje mi komfortu przy ich noszeniu. Ale kolejna nadzieja na ten napotkany wzór rozbudziła we mnie chęci zamówić sobie włóczkę i poeksperymentować kolejny raz. Dostosowując się do wymaganej grubości włóczki zdecydowałam się na   Alpacę Drops nr 501 ( światło szary). Robiłam czapkę w dwie nitki i akurat zamówione dwa moteczki całkowicie wykorzystałam.

     Już kilka razy zaliczyłam wyjście w czapce, i jak na razie wielkiego rozczarowania nie doznałam. Myślę tylko, że bardziej grube nici lepiej by wyeksponowały ten strukturalny wzór, bo wiadomo, że alpaka jest mięciutka i łagodna w dotyku, ale taką chętniej się zakłada na głowę.



     Ponieważ zamawiać dwa moteczki włóczki i opłacać przesyłkę byłoby nieracjonalnie, więc dorzuciłam do koszyka jeszcze włóczkę  Air Drops, aż na  trzy sweterki. Na usprawiedliwienie napiszę, że była tak atrakcyjna zniżka, że nie można było nie zareagować, bardzo lubię  tą  włóczkę przy robieniu i w noszeniu ( już robiłam z niej trzy swetry, z tego dwa sobie). Kupiłam kolory światło zielony, dla córki i synowej, oraz dżinsowy dla siebie. Trochę za długo zasiedziałam się przy skarpetach, i mam chętkę na inne projekty. Postanowiłam, przy okazji, że nauczę się nowego sposobu robienia swetrów od góry. Chodzi o to, że nie rozdziela się robótkę na cztery części, jak to bywa w reglanie, ale na ramionach powstają określonej szerokości "naramienniki", a z ich obu stron dodają się oczka w każdym rzędzie. Zaczęłam uczyć się tego sposobu, na swoim swetrze, aby dziewczynom już powstały bezbłędne wyroby. Nie wiem, jak nazywa się u dziewiarek ten sposób,ale gdzieś było o nim napisane "reglan zerowy". Może ten sposób zaliczę do swoich faworytów, bo na razie to dominuje u mnie reglan od góry, ponieważ nie cierpię zszywania dzianiny.


    Przeczytałam, że dzisiaj jest "Dzień dziergania skarpet", wiec z tej sfery też muszą być jakieś relacje. Niedawno dokładnie przeprowadziłam audyt  skarpetkowych włóczek i okazało się, że mam zapasów na 38 par. To znaczy , że co najmniej rok nie muszę popełniać zasobów.

     Jedną z ciekawszych par zrobiłam, i już wysłałam,  dla koleżanki z Niemiec. Włóczka biała Alize superwasch Comfort długo czekała w pudle, aż na jednej z grup W FB ujrzałam wzór, który akurat według mnie, musiał "wystrzelić" w białym kolorze. Oceńcie sami.

       W sklepie Thomas Philips napotkałam niedrogą włóczkę skarpetkową, którą oczywiście musiałam przetestować. Włóczka G-B Match, nie spodobała mi się na próbce, bo jest za  bardzo pstra. Dopiero, jak dodałam czerwone akcenty, wszystko razem się zgrało i końcowy efekt jest już do przyjęcia,


   Kolejna para powstała z resztek po Alize Artisan i Naco Boho.



      No i uciekając od rutyny postanowiłam obciążyć sobie pracę  wrabiając resztki światło zielonej Regii w ciemno zieloną, korzystając z mozaikowego sposobu, jakiego nauczyłam się testując projekty u Reni.

     

                                               Książek przeczytanych też zebrało się za ten czas  sporo.

 

    

 

 Jesienne nastroje sprzyjają czytaniu kryminałów. Od nich i zacznę :

Freida McFadden "Pomoc domowa" jest powieścią nie tyle kryminalną, ile podręcznikiem dla psychologów o wypadkach przemocy domowej. Książka tak wkręca czytelnika, że nie sposób się oderwać.  Czyta się szybko, pozostając w więzi emocjonalnej z bohaterami powieści. Polecam książkę i wiem , że poszukam innych powieści tej autorki.

Wojciech Chmielarz " Zwykła przyzwoitość"   Kto poznał tego autora śmiało sięga po jego kolejne ksiązki. Nie zawiodlam się dotąd, chociaż nadal uważam , że "Zmijowisko" jest jego największym sukcesem. Ponieważ wypadki opisane w tej polecanej  książce mogą spotkać nie tylko mieszkańców warszawskich Włoch, to chciałoby się, aby jak najwięcej takich " Zygmuntów" wstawało w obronie tych najbardziej bezbronnych. 

 Kadzuo Ischiguro "Nie opuszczaj mnie" Książka, która  po przeczytaniu długo żyje razem z czytelnikiem. Ciężki temat. Niby zwykłe życie zwykłych dzieci w internacie, gdzie tak wielką uwagę poświęca się dorastającym. Aż w pewnym momencie czytelnik poznaje prawdę, bo to jest życie klonów przeznaczonych w przyszłości na bycie dawcami organów. Po przeczytaniu trzeba uporać się z trudnymi nasuwającymi się refleksjami.

 Kadzuo Ischigaro " Kiedy byliśmy sierotami". Byłam ciekawa dalszej znajomości z twórczością tego autora, bo jako od Noblisty sporo oczekiwałam. Ładnie napisana historia Anglika, który opuszcza Szanghaj w wieku ośmiu lat, bo w tajemniczych okolicznościach znikają jego rodzice. Jako znany detektyw powraca do miasta swojego dzieciństwa, aby rozwikłać tajemnicę. Trochę byłam w sumie rozczarowana, a może to moje oczekiwania były zbyt wygórowane.

Joanna Kuciel-Frydryszak " Służące do wszystkiego". Polecam wszystkim kobietom. Na początku traktowałam książkę, jako zbiór archiwalnych dokumentów, ale niezwykle staranne opracowanie przez autorkę obszernego materiału i podawanie informacji w tak ciekawy sposób sprawia, że czyta się jednym tchem. Niektóre fakty wzruszają, inne bulwersują, w niektóre   nie sposób uwierzyć. Cieszę się, że wkrótce będę czytać "Chłopki " tejże  autorki. 

     Życzę wszystkim tu zaglądającym łagodnej nadchodzącej zimy, ciepłych pledów, smacznej herbaty i najtrafniej dobranej literatury.



wtorek, 10 października 2023

Globalne ocieplanie nóg

 

    Jak tylko słupek rtęci tak nisko padł ( w nocy -1C, teraz +11C), to od razu na te raptowne zmiany temperatury zareagowały nasze nogi, domagając się ciepłych skarpet.  A tego dobra jest u mnie na razie pod dostatkiem. Mimo iż mam zaplanowanych mnóstwo projektów na swetry i są przyszykowane do ich realizacji motki włóczki, to jednak ręce mimowolnie sięgają po cieniutkie druty skarpetkowe. Chyba to jednak odruch  Pawłowa. I tak już w końcu sierpnia, jeszcze przy upałach,  nabrałam na druty pierwsze oczka. Miałam zamówione  skarpety dla całej rodziny z białej włóczki Red Heart. Niedawno oddałam właścicielom przeznaczone dla nich cztery pary. W męskich parach biel rozcieńczyłam niebieską Alize.



           Mamie i tacie:


                   I rodzeństwu:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

       Z Nako Boho robiąc dużą męską parę w ramach eksperymentu postanowiłam wypróbować dotąd nieznaną mi piętę.  Po nabraniu bocznych oczek na klapce od pięty nie tworzyłam z nich klinków redukując te nabrane oczka. Klinek powstawał na pięcie, przerabiając podobnie jak wpięcie Strong. Czytałam, że taka pięta musi dobrze trzymać się stopy. Ktoś to wypróbuje.

Byłam ciekawa jak ułoży się wzorek w kolejnej parze z Nako Boho.


Za kilka dni idziemy w odwiedziny do małego Kubusia, syna mojego chrześniaka:



  Para, która powstała z resztkowych kłębków Alize Artisan i Himalay Socks:

 

        I taki to jest cały mój  dziewiarski dorobek za półtora miesiąca.

 

 

 

 

Skoro mowa  dalej będzie o przeczytanych w ciągu trzech  tygodni książkach, to nie mogłam nie zamieścić tego zdjęcia z internetu:

     Pisałam w poprzednim poście, że z trylogii Anny Kańtoch przeczytałam "Wiosnę zagubionych " i "Lato utraconych" i do trzeciej części "Jesień zapomnianych " nie bardzo mi  było śpieszno, bo po tych dwóch tomach czułam jakiś niedosyt. Jednak zwykła ciekawość, jak będzie rozwikłany podstawowy wątek powieści, zwyciężyła. Przeczytałam "Jesień...." i zrozumiałam, dlaczego autorka zapoznała nas na początku z emerytowaną policjantką prowadzącą śledztwo, potem zaś stopniowo cofała się chronologicznie w jej życiorysie, aż w trzecim tomie główna bohaterka, jako   młoda studentka prawa, próbuje rozwikłać trudną sprawę kolejnych samobójstw młodych mężczyzn z jednego osiedla. Po tej ostatniej książce wszystkie brakujące elementy wypełniły luki, rozwiały się  moje wątpliwości co do kunsztu pisarskiego autorki. Polecam miłośnikom kryminałów książki tej autorki.

      I znowu trzecia książka trylogii, tym razem  Juana Gomez Jurado "Rey Blanco Biały Król" . Niezwykle dynamiczna fabuła, zresztą jak i w poprzednich tomach ( Czerwona Królowa i Czarna Wilczyca), z dokładnie dopracowanymi szczegółami. Niespodziewane zwroty akcji i mnóstwo nowych wątków trzymają czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Polecam , polecam bardzo tym, którzy szukają dobrego, nietypowego  kryminału. 

   Milan Kundera "Walc pożegnalny". Długo nie mogłam zapomnieć bohaterów tej tak niewielkiej objętościowo powieści. Podziwiam kunszt autora, który niby w groteskowy sposób prowadzi czytelnika po labiryntach dusz ludzkich, pokazując słabości, kłamstwa, lęki. Podsuwa nam rozwiązania, aby za chwilę bohatera obsadzonego w roli ofiary ukazać , jako głównego sprawcę. Mimo iż powieść napisana w latach 80-tych jest nadal aktualna. Polecam książkę tym, kto lubi powieści z barwnymi psychologicznymi  portretami bohaterów.  

       

       Na dzisiaj tyle, czekamy z niecierpliwością, że jeszcze się ociepli. Wszystkim tu zaglądającym życzę dobrych jesiennych urodzai w dowolnej dziedzinie.







piątek, 15 września 2023

Post letnio-jesienny

   Tegoroczne lato tak rozpieszczało nas dobrą pogodą, że ciągle odkładając zaplanowany wpis sierpniowy znalazłam się aż we wrześniu. A pogoda, trzeba przyznać, długo  była dosłownie letnią.  Naprawdę  nie  pamiętam takiego lata, żeby aż tak były  ignorowane kurtki i parasole, bo deszcze były u nas ciepłe i raczej krótkotrwałe. Aż dzisiaj jesień bez zapowiedzi objęła swoje rządy na całego. No bo wczoraj mieliśmy 28 w cieniu, a dzisiaj 17 i to z deszczem. No i  wszystko  niby zgodnie z kalendarzem.  Ponieważ na pisanie w sierpniu nie znalazłam czasu (wymówka oczywiście), to trochę relacji z ubiegłego miesiąca i naszych wczasów nie zaszkodzi. Otóż jak każdego roku  planowaliśmy w sierpniu wyjazd nad ciepłe morze. Nawet już zimą, pod naciskiem towarzyszy podróży, wykupiliśmy sobie dziesięciodniowy pobyt na wyspie Rodos.  Jak już wiadomo w końcu lipca lasy na Rodos płonęły  na całego. Kiedy rozpatrywaliśmy wariant zmiany kierunku podróży, to  zaczęły docierać do nas informacje o pożarach i w innych państwach.  Wybór wolnych hoteli w zaistniałej sytuacji był też bardzo ograniczony.  Szukając rozstrzygnięcia powstałego problemu, przypomniałam sobie ,że w ubiegłym roku moja znajoma wypoczywała z towarzystwem w Mrągowie i była z wyjazdu bardzo zadowolona. Po krótkiej konsultacji ze znajomą przekonałam się, że skoro będą wolne miejsca, to jechać warto. Wolne miejsca w wybranym przez nas terminie znalazły się. Pogoda dopisała, mieliśmy czas i na zwiedzanie, i na kąpiel w jeziorze, i na poznawanie smaków kuchni regionalnych. Oczywiście nasze serca ( a może jednak żołądki) skradły smaczne  ryby, a szczególnie sandacz. Zwiedziliśmy Św. Lipkę, poznaliśmy historię  kwatery Hitlera w Wilczym Szańcu. Jednym słowem wczasy się  udały.

        Już na początku lata zaczęłam analizować swoją garderobę wczasową i przyszłam do wniosku, ze brakuje mi kilku ciuszków na upały.  Potrzebowałam lekkiej sukienki, która pełniłaby rolę podomki i w której mogłabym  też na plażę się udać. I jeszcze nie musiała się gnieść podczas podróży w walizce.  Udałam się do sklepu z materiałami, bo postanowiłam , że taką zwykłą, to dam radę uszyć sama. Wybór padł na dzianinę trykotową, która kosztowała dosłownie grosze. Na Uyo Tube znalazłam do wyboru kilka filmików, gdzie krawcowa , dosłownie prowadząc za rękę,  pomaga narysować odpowiedni wykrój sukienki od razu na materiale. Szycie poszło nawet bez większych problemów. Prawda, kiedy doszło do wykończenia  kieszeni w bocznych szwach, to ze dwa razy je prułam, aż osiągnęłam na obu jednakowy efekt.

  W trakcie szycia, pobuszowałam po internetowych zasobach i natknęłam się na filmik, gdzie bardzo zachęcająco był nagrany proces kroju i szycia letniej sukienki z muślinu.  Z tego materiału  jeszcze nigdy niczego nie szyłam, a eksperymentować czasami mam ochotę. W końcu materiał był z tych tańszych, więc w razie fiaska przy maszynie nie poniosłabym wielkich strat. W sklepie po długich rozważaniach zdecydowałam się z ogromu oferowanych kolorów wybrać coś między brudnym różem i światłym bordo w białe kropki. Szyło się ( znowu według filmiku) bardzo sprytnie, aż do momentu wykańczania podkroju dekoltu. Tu się namęczyłam , aż obszycie podczas przymiarki przestało się wywracać na zewnątrz. Muszę któregoś dnia na jakichś skrawkach materiałów poćwiczyć sobie dobrze przy szyciu kieszeni w bocznym szwie, jak też różnego rodzaju obłożeń dekoltów. Ale trzeba przyznać, że końcowe efekty po uszyciu sukienek mnie nie rozczarowały i w czasie tak upalnego lata były chętnie noszone. 


     Działka w okresie letnio-jesiennym też zmienia swoje kolory, więc krótki spacer  z fotografowaniem  przybliży nam panujące tam teraz klimaty:
 
 

    O czytaniu...

 


    Po pierwszym przeczytanym kryminale od Anny  Kańtoch ( pisałam w poprzednim poście) postanowiłam przeczytać jeszcze coś z jej dorobku i wybór stanął na książkach z jednej serii : "Wiosna zaginionych", "Lato utraconych" i "Jesień zapomnianych". Na razie postanowiłam zrobić pauzę, przed tomem jesiennym, bo poczułam lekki niedosyt...

      Joudi Picoult  "Iskra światła"  Staram się przeczytać wszystkie książki wychodzące z pod pióra tej autorki. Wiem , że porusza bardzo aktualne, trudne i kontrowersyjne tematy.Grupa  kobiet i lekarz mężczyzna zostają  uwięzieni w roli zakładników w klinice ginekologicznej. Książka nie czyta się łatwo, bo autorka opisując historie każdego z bohaterów nie stroni od częstych przeskoków w czasie. 

     No i bardzo mocno zaintrygowały mnie książki  Juana Gomez-Jurado. Po pierwszej "Reina Roja. Czerwona Królowa" z wielkim oczekiwaniem rzuciłam się do czytania drugiej części "Loba Negra Czarna Wilczyca". Odetchnęłam , kiedy w prologu przeczytałam , że autor jeszcze obieca nam spotkanie z tą dziwną parą- zakompleksionym inspektorem Jonem i najinteligentniejszą kobietą świata, niezastąpioną na miejscach zbrodni analityczką Antonią,  Miłośnikom thrillerów mocno polecam.


       Wszystkim tu zaglądającym życzę ciepłych jesiennych dni, miłych spotkań, pozytywnych emocji.

 

 

poniedziałek, 31 lipca 2023

Post lipcowy





       Jeszcze chyba się załapię z postem w lipcu, uspokoję swoje sumienie i nie  popsuję  sobie statystyki, pisząc przynajmniej raz w miesiącu. Był to miesiąc bardzo aktywny w różne wydarzenia, jak przewidziane, tak i niespodziewane. Trochę się usprawiedliwiam, ale naprawdę nie potrafiłam wykombinować tych kilku godzin na pisanie, aczkolwiek nie  potrafię (i nie chcę) tego robić w biegu.

       W lipcu córka przyjechała na pobyt do domu rodzinnego, więc oczywiście chciało się z tych 10 dni jak najwięcej czasu spędzać razem, czy to na zwykłym gadaniu, czy na działce, czy też snując plany, jak ma przebiegać planowana uroczystość (też w lipcu) z okazji jubileuszu  męża. Jednocześnie też powstawał "dziurawy" sweterek z włóczki od "Kokonek", który musiał być ukończony  przed południem 27 lipca. Szklarnia z pomidorami i ogórkami automatycznie domagała się systematycznego podlewania przynajmniej raz na trzy dni, a czasami i częściej. W domku na działce też odbywały się małe przemeblowania i rekonstrukcje. Więc było niemało różnych dzwonków, rozmów, zakupów. A jeszcze do tego mieliśmy w Wilnie szczyt NATO, więc jednym słowem działo się. 

       Zacznę od robótkowych relacji, bo pierwszy raz zetknęłam się z taką włóczką. Zamówiłam u "Kokonki.pl" dwa zestawy na letnie swetry z bawełny dla siebie i córki. Zaintrygowało mnie to, że można było samemu komponować zestaw kolorów, ilość zwijanych razem niteczek i ogólną  i długość.  Wybór padł na takie właśnie kolorystyczne kompozycje, jak widzicie na zdjęciu.  

      Córka wybrała kolory od zielonego po pomarańczowy, była to bawełna z akrylem 50/50, w cztery niteczki, długość całego zestawu 2000 m. Moje zaś kolory są skromniejsze, od beżowego po musztardowy, taki sam metraż, tylko różni się składem, bo to 50% bawełny i 50% bawełny regenerowanej. Po otwarciu przesyłki zrozumiałam, że ze swojej włóczki swetra na drutach  nie zrobię, bo jest zbyt cienka, nie trzymająca formy. Może uratuje mnie szydełko, trzeba będzie poczynić próbki.  Więcej włóczki o tym  składzie nie kupię. Na szczęście włóczka z akrylem mimo swojej cienkości  ładnie układała się w ażurowych wzorach, co kompensowało moje lekkie rozczarowanie. Wybrałyśmy wzór z popularnych teraz splotów siatkowych. Długo raczej się dziergało, bo przy przerabianiu po dwa oczka razem czasami nie wszystkie osiem niteczek udawało się razem przerzucać, więc nie mogłam tak szybko śmigać drutami, jakby się chciało. Powstał taki lekki, kolorowy sweterek, który zadowolił właścicielkę.

     Robiony od dołu do góry na okrągło, aż do podkroju na rękaw, wykończenie dekoltu wykonane szydełkiem. Zużyłam na cały wyrób 230g włóczki, a było w całym zestawie 480 g.


      Myślę, że może jeszcze zaryzykuję i pobawię się w dobieranie sobie kolorów na włóczkę z wełną i akrylem, bo będzie na pewno bardziej nadawała się na swetry, ale raczej poszukam przedtem opinii u dziewiarek, które z takimi "kokonkami" miały do czynienia.

     Na działce teraz prawdziwy festiwal kolorów. Dużo kwiatów akurat zakwitło, krzewy się rozrosły bujnie, więc widok cieszy oko. Teraz już mogę opowiedzieć  o moim  projekcie-eksperymencie, który się udał.  Na jednej z nami graniczącej działce panoszy się trawa ( z rzadka koszona), bo właściciel już nie może pracować z powodu podeszłego wieku. Między naszymi działkami jest płot z drucianej siatki, który nie ukrywa widoku z zapuszczonego terenu. Marzyło mi się przykryć ten widok, przesadzając pod ten płot wysoko rosnące rośliny i stopniowo w jesieni je tam przenosiłam. Nie miałam jakiejś konkretnej wizji, ale według wysokości różnych bylin decydowałam, czy zostaje na miejscu, czy też będzie przerzucana na nowe stanowisko. Przy obcinaniu drzew okazało się, że uzbierało sporo materiału na kołki i wtedy uwierzyłam, że może na wiosnę potrafię ten teren pod siatką z roślinami otoczyć plecionym płotkiem z gałązek leszczyny. To było jednym z moich marzeń, mieć w ogrodzie własnoręcznie uwity taki płotek, a teraz akurat nie trzeba było szukać odpowiedniego miejsca, bo tu pasował najbardziej. No i stało się, własnoręcznie zrobiliśmy wiosną płot, a za nim zazielenił się prawdziwy wiejski ogródek. Specjalnie wysiałam tam  jednoroczne kwiaty, takie, jakie goszczą na łąkach i w wiejskich ogródkach: bławatki, maki, rumianki, kosmosy, nagietki. Rośnie tam również mięta, koper, czosnek. Przy samej siatce rozrastają się byliny. Nie wszystko w tym roku jest na właściwym  miejscu, niektóre okazy w jesieni będą przesadzane, ale bardzo się cieszę, że taki kącik u nas powstał.



W tym roku bardzo dorodne są jeżówki. Namęczyłam się zanim utrwaliłam widok motyla na kwiatku. Mario-Zofio, jak to ty robisz, że u ciebie owady pozują do zdjęć?




            W towarzystwie lilii bardzo dobrze się zadomowił garnuszek, który wyprosiłam u przyjaciół. W nim kiedyś na wsi parzono ziemniaki dla trzody. Mimo iż jest spalony iż z dziurą w dnie, to bardzo chciałam  mieć go w swoim ogrodzie.

     

   Ten rok sprzyja pomidorom. Kiedyś oglądając podobne zdjęcia nie mogłam uwierzyć, że tyle pomidorów może zmieścić się na jednym krzaku. Teraz mamy taki widok w szklarni. Tylko z dojrzewaniem pomidorkom się nieśpieszno, więc na jakiś czas wstrzymaliśmy się z podlewaniem, może taki mały stres pobudzi ich i poczerwienieją "ze złości". U nas to eksperyment na eksperymencie, ale w ogóle ogród to takie wielkie laboratorium. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
     Na letnią literaturę  wielu z nas wybiera  kryminały. Śmiało mogę polecić ostatnio przeczytaną  "Samotnię" Anny Kańtoch. 
   
     Wszystkim tu zaglądającym życzę, aby sierpień was mile zaskoczył pogodą i przeróżnymi miłymi niespodziankami.