Translate

środa, 25 stycznia 2023

Z kuferka skarpetkowego


   Jak widać z tytułu mojego postu dzisiaj dalej będę w temacie skarpetkowym.  Po okresie prezentów gwiazdkowych myślałam, że już wyczerpałam limit czasowy przeznaczony na produkowanie skarpet i przerzucę się na projekty bardziej objętościowe, takie jak swetry, czy szale i chusty, bo odpowiednia włóczka czeka. Ale znowu zostałam przy dzierganiu tych małych form, które zagarnęły mnie całkowicie. Przyczyn jest naprawdę sporo. Ta radość w oczach obdarowanych daje mi olbrzymią  satysfakcję, mało objętościowa robótka pozwala zajmować się nią przy oglądaniu filmów i słuchaniu audiobooków. Zastosowanie różnych wzorów pozwala wyczarowywać ciekawe końcowe wersje. A niedawno natknęłam się na ogłoszenie w jednej z internetowych pasmanterii, że włóczka skarpetkowa (której wybór był bogaty) sprzedawana jest akurat ze zniżką. Te kolory, o których marzyłam przekonały mnie, że muszę złożyć zamówienie. I stało się, jestem posiadaczką takiej ilości włóczki przeznaczonej do dziergania skarpet, że muszę siebie "zablokować" na kolejne zakupy.

                                                           

     Postaram się prezentując kolejne pary przekazać króciutką informację, która może komuś być pomocną. 

         Zacznę od tych, które już "wyfrunęły" z domu. Obie pary zrobione z Alize Superwash Comfort Socks. Fioletowe, z piętą "strong" przeznaczone dziesięciolatce, a żółte z piętą "podkówka" trafiły do jej mamy. Wypróbowałam ściągacz warkoczowy, ale nie zachwyciłam się wynikiem. Nie zagości w najbliższym czasie na moich drutach.


      Moja zaś córka poprosiła o skarpety z bardzo kolorowej włóczki Nako Boho. Takie też dostała. Przy takiej farbowanej segmentami włóczce nie trzeba wymyślać żadnych skomplikowanych wzorów, bo i tak wzrok przyciąga kolorystyka.

            A teraz o najświeższych parach, które są zrobione już w tym roku. Po sweterku zostało mi kilka motków " Flory" od Dropsa. Połączyłam niteczkę z cieniutką półwełną i zrobiłam ze skromnym ażurem. I mięciutkie skarpety mam. Czytałam, że i "Flora" i "Nord" tez nadają się na te wyroby.. Wypróbowałam w tej robótce przy  pięcie "podkówka" inne redukowanie oczek przy formowaniu klinka. Oczka na klinek przerabiałam razem (po dwa w co drugim rzędzie) nie w górnej części pięty, lecz z dołu. Na zdjęciu widać, jak uformował się trójkącik.

       Bardzo mnie kusiły figlarne skarpeteczki z falbankami. Powstały z Alize Superwash Artisan. Na pewno coś podobnego jeszcze stworzę, ale identycznych par nie lubię robić, więc planuję falbankę połączyć z ażurem w jednokolorowej parze. Plany, plany...

     Z resztek żółtej i pstrej Alize zrobiłam jeszcze jedną parę, ale już bez warkoczyków na ściągaczu. Dodałam cieniutką wełenkę Haapsalu, która przydała skarpetkom grubości i na pewno będą bardzo ciepłe.

           Ciągnęło mnie do włóczki jednokolorowej, i mając niemały wybór takowej zdecydowałam się na czerwoną. Ażur przeplatany z wąskim warkoczykiem. Włóczka Artisan.     

 

 

 

         Robiąc parę damskich skarpetek z motka (100g, 400-420m) zazwyczaj zostaje jeszcze 30-20g włóczki. Jeżeli ma się dwa jednakowe motki, to można wykombinować trzy pary. Zauważyłam ,że zachwycając się motkami i pragnąc mieć ich jak największą gamę kolorów kupuję raczej po jednym motku i wówczas powstające resztki, które muszę   łączyć ze sobą. Zrobiłąm  parę z pozostałości po dwóch różnych Alize Comfort Socks. Stopę  wykonałam metodą Helix,  a na nogawce  umieściłam "sowy". Sowy trochę rozcieńczyły te smutne kolory. Motyw sów jeszcze się znajdzie na nogawkach którejś z par. 

 

                 

  

     Po tylu zrobionych parach skarpet, po wielu popełnionych błędach i po ich naprawianiu  nasuwają się niektóre wnioski i refleksje, którymi chce się podzielić z podobnie zaangażowanymi w temacie.

Po pierwsze- nie będę  robić skarpet z włóczki nie przeznaczonej do tego celu, a szczególnie z odzysku.

Po drugie- włóczka od tego samego producenta może być w jednym motku miękka i równa, w innym zaś  szorstka i ze zgrubieniami. To znaczy nie zawsze czyjaś opinia o włóczce  całkowicie się sprawdza. 

Po trzecie- warto poświęcić trochę czasu na  próbkę, aby odpowiednio dobrać grubość drutów. Sugerowane nr drutów przez jednego projektanta mogą nam nie odpowiadać z powodu innej włóczki i różnego napięcia nici przy dzierganiu ( cecha indywidualna). Wykorzystuję druty nr: 2,00; 2,25 i 2,5. Ściągacz robię zazwyczaj cieńszymi drutami, aniżeli resztę skarpety. 

Po czwarte- ciekawszą jest praca, która nie jest kopią już powstałych par. Pomysły można czerpać z Pinterestu, z filmików na You Tube.


       A teraz o czytaniu. Dawno już w mojej pamięci wśród planowanych do przeczytania  tytułów były  "Grona gniewu" Johna Steinbecka. Po przeczytaniu książki  Kristin Hannah "Gdzie poniesie wiatr" zaciekawiłam się tym okresem z historii Ameryki. Chciałam zapoznać się z relacjami o życiu zubożałych farmerów, które na łamach gazety publikował John Steinbeck, sam często stając do pracy ramię w ramię z innym najemnymi robotnikami przy zbiorach bawełny i owoców. Część tych artykułów umieścił autor w powieści, przeplatając kolejno opisywane wydarzenia z życia rodziny Joudów i kolejne swoje obserwacje. Książka warta polecenia, na długo zostaje w myślach czytelnika, zmusza do przemyśleń i głębokich refleksji. 

Przy skarpetach chętnie posłuchałam Nowel Stefana Zweiga, mimo iż kiedyś je już czytałam.

"Sąsiad" Lisy Gardner . Przeczytany już czwarty jej kryminał nie pozwolił mi szukać innych autorów. Na razie zostaję przy jej książkach, nie rozczarowała, zaskakuje różnorodnością tematów, ciekawie zakręconymi historiami. Polecam miłośnikom kryminałów. 

         Wszystkim tu zaglądającym życzę dobrych emocji, miłych chwil, radosnych niespodzianek...



 

 

 

 

 




































 

wtorek, 10 stycznia 2023

Wyniki kolejnego testu



         Nie miałam w szafie żadnego czarnego swetra, ale czułam, że taki posiadać muszę.  W tym celu nabyłam 14 motków czarnej włóczki "Nord" od Dropsa. Kupiłam i odłożyłam do czasu, aż zdecyduję się jakim wzorem, i jaki fason swetra będę dziergać. Chciałam znaleźć taki krój swetra, przy którym  udałoby  się ukryć pewne niedoskonałości mojej sylwetki. Wiedziałam z praktyki, że musi on mieć krój nieoblegający ciało, z rękawami kimono, czyli coś w rodzaju  nietoperza. Ale szukając  wśród opisów  dziergania takich swetrów nie zachwyciłam się żadnym, aż moteczkom włoczki zaczęły grozić odleżyny. I tak faktycznie zapomniałam o tych swoich niezrealizowanych planach, aż  niespodziewanie rozstrzygnięcie problemu przychodzi w postaci proponowanego udziału w testowaniu swetra " Open to warm"   tu   od Renaty Witkowskiej. Obejrzałam zdjęcia swetra na Renacie i zrozumiałam, że właśnie takiego potrzebuję. Mimo iż była sugerowana do projektu włóczka Air, to według wymiarów próbki mój Nord w dwie złożone nitki akurat pasował według grubości. Co do projektów Renaty, to kto z nią współpracował przy testach to wie, jak doskonale ma rozpisany krok po kroku, jak precyzyjnie obmyślone są wszystkie wykończenia, nieznającym jakichś nowych technik pomaga wskazując na pomocne filmiki. Więc bez wahania rzuciłam się w ten nurt, i zaczęło się ... Krótko ( bo nie chcę zdradzać tajników tego ciekawego projektu) - sposób wykonania jest wart, aby go wypróbować, ciekawe posunięcia autorki pobudzają adrenalinę, a końcowy efekt sprawia ogromną satysfakcję. Co do włóczki, to po blokowaniu dzianina staje się miękka i delikatna w dotyku. Niestety nie sprzyja czarny kolor zdjęciom. Ciągle brakuje na zdjęciach  tego rzeczywistego nasycenia czarnej barwy, która, uwierzcie mi na słowo, dodaje szyku. Zeszło mi 11 motków, robiłam drutami nr4. Skończyłam pracę przed świętami, a teraz bardzo często testuję go zakładając  na różne okazje.








 
   Skoro jeszcze pamiętamy świąteczną atmosferę to pochwalę się prezentami gwiazdkowymi, które sprawiły mi mnóstwo radości.  Apaszki jedwabnej faktycznie spodziewałam się, podoba mi pasuje jej kolorystyka i gatunek. Cieszę się bardzo, bardzo.



 
 
 
 
 

       Miałam skryte marzenie - bardzo chciałam mieć ceramiczną miseczkę na kłębuszki włóczkowe. Nie wiem, jak udało się te moje głęboko ukryte chęci rozszyfrować, ale w worku z prezentami znalazłam to cudo. Do tego jeszcze zrobione własnoręcznie przez miłą, kreatywną osobę, której prawda nie poznałam osobiście, ale u której zadomowiła się jedna z moich szydełkowych maskotek.
    
       Zapraszam na  relacje o przeczytanych książkach.

Jonathan Franzen "Na rozdrożu". Lata 70-te,  przedmieście Chicago, losy rozpadającej się, niby dotąd szczęśliwej rodziny pastora. Postacie nie budzące sympatii czytelnika. Autor chce pokazać, jak kruche bywają  relacje między członkami jednej rodziny, członkami wspólnoty...  Książka, która nie wywołała zachwytu, abym mogła ją polecać innym, ale nie miałam pokusy, aby ją odłożyć.

Kristin Hannah "Gdzie poniesie wiatr" . Po "Słowiku" i "Wielkiej samotności" przeczytałam też kilka słabszych książek tej autorki, które prawie rozczarowały mnie. Więc biorąc do ręki ostatnią nie spodziewałam się, że będę mile zaskoczona. Lata 30-te, Ameryka , Texas. Słyszałam o wielkiej depresji, o krachu na giełdzie, ale nie podejrzewałam, że do tego przyczyniła się też  katastrofa  ekologiczna, burze piaskowe w czasie długotrwałej suszy, erozja gleb. Miliony farmerów masowo opuszczali swoje domy i leżącą odłogiem ziemię, udawali się w miejsca, gdzie spodziewali się odnaleźć wodę, pracę i nowy dom. Większość, tak jak bohaterka, niezłomna kobieta Elsę Martinelli, nie podejrzewała, że na długo osiądą w obozach namiotowych, aby za kilkadziesiąt pensów pracować razem z małymi dziećmi pod palącym słońcem  przy zbiorach bawełny. Powieść wciąga i odrywa od rzeczywistości, momentami widziałam siebie obok opisywanych postaci. Autorka po mistrzowsku opisuje każdego z bohaterów, emocjonalne ich portrety pozwalają lepiej zrozumieć podejmowane przez nich decyzje. Książkę polecam, bo jest tego warta. 

    Lise Gardner "Samotna" i "W ukryciu" Ponieważ piszących kryminały mamy bez liku, więc jako czytelnik jestem wybredna, i po książki niektórych powtórnie już nie sięgnę bo mnie nie pociąga  ich twórczość. Najbardziej nie lubię, kiedy autor "stara się", abym poznała przestępcę na kilkudziesiątej stronicy, albo w połowie książki. Tak bywa, uwierzcie mi. Ale nie u Lisy Gardner. Autorka przekonała mnie, że będę czytała jej kolejne książki z tej serii, będę współczuła śledczemu o zagmatwanym życiorysie, będę poznawała, jakie tajemnice z przeszłości zmuszają ludzi do nieprzewidywanych wykroczeń.

    

      Wszystkim tu zaglądającym życzę, aby w tym roku wasze najskrytsze marzenia dostały się na listę stopniowych realizacji.