Translate

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Moja jedwabna golgota





      Dzisiaj na zakończenie miesiąca mam do zaprezentowania gotową robótkę, która jak żadna inna dotąd "dała mi popalić". Ale  sama sobie jestem winna. Zachciało mi się ( nie po raz pierwszy) nowych doznań przy wypróbowaniu w robocie nieznanych dotąd mi włóczek. Nigdy jeszcze przy dzierganiu odzieży nie zetknęłam  się z lnem, jedwabiem i cashmirem, ale nie da się ukryć faktu, iż marzyłam o przygodzie z tymi włóczkami. Wiosną, kiedy  zaczęłam planować swoje letnie projekty,  postanowiłam, że  muszę mieć w swojej garderobie lekką bluzeczkę z bawełny. Po włóczkę udałam się do niewielkiej hurtowni, gdzie miła pani  właścicielka zawsze pomaga klientom przy wyborze zakupów. Zostałam delikatnie namówiona na kupno miksu bawełny z lnem w miodowym kolorze. Taki zestaw motywował mnie do pracy nad bluzką. Ale przecież chyba żadna dziewiarka nie wychodzi ze sklepu nie zapoznając się z zawartością wszystkich półek. I tak sobie wędrując między regałami z towarem natknęłam się na motki z jedwabiem. Ten połysk jedwabiu kusi, aby motki brać do rąk, zastanawiać się, co z nich można wyczarować. A jeszcze obok motków leżały próbki, które zrobione z połączenia jedwabnej i lnianej niteczek. Dzianinka była odpowiedniej grubości na jakiś letni wyrób. A kiedy ujrzałam tą zieleń w jedwabiu, wiedziałam, że bez nowego nabytku sklep nie opuszczę. Absolutnie nie myślałam w tym czasie, że planuję połączyć dwie najbardziej kapryśne przy robocie włóczki. Kto by o tym myślał przy zakupie. Z rozbiegu  rzuciłam się do dziergania miodowej bluzeczki, która dosyć szybko powstała ( o niej było w poprzednim poście), aby jak najprędzej przystąpić do nowych wyzwań z jedwabiem i lnem.

  Wiedziałam, że chcę mieć do czynienia z ażurowymi pionowymi paskami. Odstąpiłam od wieloletniej tradycji dziergania od góry, miały być zszywane boki, i spuszczony rękaw, którego długość bezpiecznie przykryje to, czego w odpowiednim wieku nie chce się wszystkim demonstrować. Zostało tylko zrobić próbkę i prawidłowo obliczyć ilość oczek. Próbka po wypraniu lekko się poszerzyła. Od razu uwzględniłam fakt, ze chcę mieć wyrób luźny w biuście i dobrze trafiłam z ilością potrzebnych oczek. A potem zaczęła się golgota. Len jest szorstki i niemiły w dotyku, jedwab przy przerabianiu bardzo chętnie się rozwarstwia, a całość bardzo opornie ślizga się na drutach. We wzorze zaś było niemało przerabianych podwójnie oczek, narzutów. Bardzo powoli przybywało dzianiny. Powstające płótno się kurczyło, ale widziałam na próbce, że po praniu i blokowaniu wzór ładnie się ułożył. Na rękaw chciałam zrobić małe wcięcia i wydawało mi się , że akurat dobrze wyliczyłam na jakiej wysokości rękaw umieścić. Bardzo ciekawił mnie wynik, więc do pracy po prostu się zmuszałam, chociaż czas przed telewizorem i w czasie jazdy na działkę umilałam sobie robótkami skarpetkowymi. Z blogów zaawansowanych dziewiarek wywnioskowałam, że większość z nich przy skomplikowanych swetrach pierze i blokuje po zrobieniu odpowiedniego kawałku , aby przekonać się, że wszystko pasuje. Też podobnie postąpiłam, po zszyciu szwów na ramionach wyprałam i wysuszyłam przód i tył rozłożone na płasko. zostawały mi rękawa i wykończenie dekoltu. Po wyschnięciu czekała mnie pierwsza niespodzianka. Całość była tak sztywna, jak prawdziwa kolczuga. Ale z próbką tego nie doznałam, w czym sprawa? Postanowiłam , że dorobię rękawa, wykończę dekolt, zszyję całość  i potem wszystko przepłuczę z dodatkiem zmiękczacza do tkanin. Przy robieniu rękawa musiałam całą tą płachtę często składać, przekręcać, aż poczułam, że staje się miękka od tego zgniatania. Dekolt zaczynałam i wykań czałam trzy razy. Az nareszcie wszystko było gotowe i mogłam przymierzyć. Okazało się, że  wyrób jest kategorycznie  za długi. Pod własnym ciężarem dzianina mocno się wydłużyła, ale inne wymiary pasowały. Więc mimo iż robiłam od dołu, odważnie ciachnęłam nożycami spory kawał przodu i tyłu, z trudem zebrałam odpowiednie oczka na druty, i zamknęłam dół. Skończyły się moje "eksperymenty" z takimi włóczkami. Na razie od nowych wezwań się wstrzymuję. Szkoda, że nie mogę przekazać właściwego koloru wyrobu, każde zdjęcie trochę przekłamuje.  Jest bardzo przyjemny dla oka rodzaj zieleni, kiedyś u nas mówiło się na taki odcień " butelkowy". Zużyłam razem 370g włóczki.

 

 

 

 


   Od monotonii ratowałam się skarpetkami. Jak dobrze, że mam moc skarpetkowej włóczki, mogę wybierać kolory odnośnie do swojego nastroju.  Powstały takie pary. 



                                                                              












 

 

        A teraz o najprzyjemniejszym, czyli o książkach. Konkretniej to tylko o jednej, która tak mną wstrząsnęła, że chcę ją polecać  i polecać. To jest " Demon Copperhead" Barbary Kingsolver. Książka nie dla ludzi o słabych nerwach. Trudna powieść o bardzo smutnym  losie chłopca, którego urodziła niepełnoletnia matka "ćpunka". Czyta się z ciągłym oczekiwaniem, że musi nastąpić zmiana na lepsze. Nie można nie wzruszać się, kiedy bohater niby samowolnie stacza się na  dno, ciągle czuje się do niego głęboką sympatię, bo jego dobre serce rozbraja czytelnika. Dużo wydarzeń opisuje autorka z  lekką ironią, często wywołuje u czytelnika śmiech przez łzy. Zazdroszczę tym, kto jeszcze nie czytał, a ma zamiar. 

      W tym roku mieliśmy zimny czerwiec po zimnym maju. Na działce wszystkie rośliny opóźniają się w rozwoju. Tylko chwastom nic nie grozi. Ogórki w gruncie są nadal pod agrowłókniną, marna jest cebula i nawet sałatka, koper strajkują. Kwiaty też są mniej okazałe, ale zawsze chce się na nie skierować wzrok. kilka zdjęć z tegorocznymi obrazkami z działki wrzucam.


                                                   


                                           
       Wszystkim tu zaglądającym życzę "prawdziwego" lata. Niech pogoda się ustatkuje, gdzie jest zimno niech się ociepli, gdzie dokuczają upały, niech niech się trochę oziębi.





piątek, 30 maja 2025

Żegnaj ,maju, na rok...




  Tradycyjnie do kolejnego postu zabieram się w końcu każdego miesiąca i zbierając odpowiednie  zdjęcia, oraz układając w głowie różne swoje myśli staram się zmieścić w terminie. Po opisaniu kolejnych wydarzeń zawsze przyrzekam sobie cichutko, że już następnym razem opublikuję post w środku miesiąca. Na razie, jak widać tradycji jest zadość. 

   Maj, w tym roku szczególnie zimny i taki jakiś nieprzytulny mija z trochę cieplejszym powiewem, dzisiaj było u nas aż 20C. Wszystkie prace na działce są wykonywane z wielkim opóźnieniem, co daje mi możność więcej czasu, niż zazwyczaj każdej wiosny, poświęcać swoim robótkom. Na mój ostatni eksperyment wybrałam włóczkę z mieszanki bawełny i lnu. Po raz pierwszy len trafił na moje druty i byłam ciekawa, jak uporam się z tym wyzwaniem. Chciałam zrobić taki letni top, bo niby skład włóczki do tego nawołuje. Po zrobieniu próbki wyprałam ją i stwierdziłam, że płótno się kurczy, więc przy obliczaniu musiałam to uwzględniać. Wzór musiał być jak najprostszy, oczywiście bez zszywania, czyli reglan od góry, ściegi dobierałam sobie sama.  No i trochę poskąpiłam tych dodatkowych oczek, aby bluzeczka była obszerniejszą, jak to się chce na upały. Ale jest, jak jest. Zużyłam 230 g włóczki, robiąc drutami 2,75 i ściągacze 2,5. Z tego projektu zostanie mi cenne doświadczenie o kaprysach włóczki z lnem. 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

          Żeby nie było to jednorazową przygodą z lnem, to jednocześnie kupiłam na letni sweterek 100% len i 100% jedwab. Poszłam na całość, jeszcze takiego mixu nie miałam na drutach. Skusiła mnie do tego zakupu próbka w sklepie, po praniu miała bardzo ciekawą  teksturę. No i ten kolor , którego niestety zdjęcie nie jest w stanie przekazać realnie. Zaczęłam już sweterek od dołu, będzie zszywany na bokach, jak widać  odstępuję od tradycji. Na razie powstająca dzianina w dotyku przypomina kolczugę. 

 W tym roku zrobiłam też 11 par skarpet, bo ciągle ktoś je przygarnia. Oto co powstało.

  

Ostatnie dwie pary zrobiłam sobie i mężowi, kiedy mieliśmy w domu dosłownie "biegun  północny". Wykorzystałam resztki włóczki skarpetkowej i dodałam cieniutką niteczkę moherową, akurat sprułam przed tym stary wysłużony sweterek córki. To było to, czego potrzebowaliśmy na nasze zziębnięte stopy.

         

                                               

    Ja również jaki i wielu z was mam szereg autorów, po książki których sięgam bez wahania, bo nie zaznałam rozczarowań. Jest to Henning Mankell,  Fredrik Backman, Jo Nesbo, Jodi Picoult. Ostatnio dołączyły też do tego towarzystwa Valerie Perrin, oraz Freida McFaden .

Książka ,która ostatnio  mnie najdłużej "trzymała" z opisywanymi perypetiami bohaterów , to "Krwawy księżyc" Jo Nesbo. Nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo Nesbo, to jest Nesbo... Ale po jej przeczytaniu doszłam do wniosku, że już z niektórymi opisywanymi  sytuacjami gdzieś się spotykałam . Zaczęłam sobie przypominać i dochodzę do wniosku, że nawet  u kilku polskich autorów natknęłam się na prawie  taki sam schemat powieści, jak u Nesbo.  Zdolny, geniusz , wyga śledczy jest odsuwany od pracy z powodu nałogu. Przeżywa kolejne powikłania z życiowymi partnerkami. Omal  identyczny  "obraz" przestępcy,  jak u jednego autora fascynuje się ślimakami, to u kolejnego wężami, itd, itd... Oczywiście sprawdziłam, kto napisał wcześniej, i to był Jo Nesbo. 

Freida McFaden "Nie kłam". Gorąco polecam tym, kto lubi dobry thriller.

Anna Rybakiewicz "Lekarka  nazistów" oraz "Ocaleni dla miłości" Obie pozycje śmiało polecam tym, kto lubi dramaty życiowe. Przeczytałam i szczególnie przy tej pierwszej musiałam dłużej porozmyślać.

Grzegorz Brudnik  "Szafarz", "Chrzściciel", "Ceremoniarz" Polecam wszystkie trzy tomy, w wymienionej kolejności czytać. 

Mieczysław Gorzka "Nie Anioł"i "Zła przeszłość". Nie chciało się rozstawać z dzielnymi pracownikami komendy wrocławskiej , więc po pierwszej wymienionej książce  chętnie zaczęłam czytać drugą. Polecam.

         Na koniec chcę wszystkim tu zaglądającym życzyć naprawdę ciepłego lata i dobrej literatury.


wtorek, 29 kwietnia 2025

Moje eksperymenty dziewiarskie

 Na dzień dzisiejszy muszę przyznać, że nie mogę się obyć bez wyzwań w sferze mojego hobby. W tym roku nikt mnie nie namawiał do produkowania konkretnej ilości wyrobów dziewiarskich, ale sama sobie gdzieś podświadomie  narzuciłam  plan "minimum" - co miesiąc sweter. Jak na razie idę z wyprzedzeniem terminu. Kończy się kwiecień, a ja mam pięć  gotowych swetrów za 2025 rok. Z początku argumentowałam to tym, ze chcę  oderwać się od skarpet i jednocześnie uszczuplić nagromadzone zapasy włóczki. Potem zaczęłam  analizować, a jakich wyrobów mi konkretnie brakuje. No i internetowe przykłady koleżanek uzależnionych od drutów spędzały mi sen z oczu. 

     Po co taka ilość swetrów? Ma się rozumieć, że  gotowe wyroby trafiają nie tylko do moich szaf. Więc czasami udaje mi się kogoś uszczęśliwić ( staram się nie na siłę). No i chyba najważniejsza przyczyna, która trzyma mnie przy tych robótkach, to jest to, że lubię uczyć się czegoś nowego, pokonywać trudności powstające w trakcie robót. Staram się eksperymentować w dokładnym tego słowa znaczeniu. Jako była nauczycielka fizyki bardzo często kojarzę moje powstające wyroby  jako produkt wychodzący z laboratorium dziewiarskiego. No bo wszystko zaczyna się od studiowania teorii, potem w głowie powstaje hipoteza- jak wezmę "tą" włóczkę i zastosuje "ten" wzór, to oczekiwany wynik musi być "taki". Potem następuje dobieranie materiału roboczego ( włóczka), narzędzi pracy (druty, markery i inne...). Planuję wykonanie pracy w "takim" terminie. I następuje dzień, kiedy po wykonaniu kilku próbnych podejść ( małe próbki), zapuszczam eksperyment. Jak w każdym laboratorium bywają nieoczekiwane wyniki, często trzeba powtarzać eksperyment od nowa ( prucie).  W toku pracy często zwracam się do literatury pomocniczej, lub do porad ekspertów. No i wreszcie koniec pracy często bywa uwieńczony sukcesem. Czemu swoje wyroby nazwałam eksperymentami, bo w moim laboratorium zazwyczaj każdy wyrób jest "inny", zmieniam włóczkę, wzory, staram się oswajać nieznane dotąd mi techniki przy pracy z drutami. Dlatego nigdy się nie nudzę, no i myślę, że tych nowych "innowacyjnych" pomysłów wystarczy mi na długo. Po różnych próbach, dojrzewam, aby sięgać po bardziej ambitne włóczki, takie co są nie tylko droższe, ale i bardziej kapryśne w trakcie dziergania. Wczoraj po raz pierwszy dziergałam próbkę z mieszanki bawełny z lnem. Jak dotychczas z lnem nie pracowałam. Więc teraz zapraszam wszystkich do zdjęć, bo dwa swetry, jako najnowsze produkty z mojego laboratorium pragnę zaprezentować. 

    Początkowo ten sweter musiał być z resztek. Kiedyś z wielką radością stworzyłam sweter "Open to warm" według projektu Reni Witkowskiej z   Brushed Alpaca Silk nr 26. Ponieważ ta włóczka jest bardzo wydajna więc kilka motków nietkniętych zostało. Sweterek był tak lubiany i często noszony, że rękawy przetarły się dosłownie do dziur. Postanowiłam dokupić po kilka motków innych kolorów tejże włóczki, aby zrobić sobie ciepły pasiak. Kiedy weszłam na stronę sklepu, to trafiłam na superową przecenę i nakupiłam sobie trochę ponad plan. W marcu doszłam do wniosku, że już nadszedł czas na ten akurat eksperyment, chciało mi się pasy układać ukośnie, jak w czarnym bawełnianym sweterku dla córki. 

 

 

 

 

    Ciepluchny, mięciuchny, przytulny. Zużyłam tylko cztery motki, 200g. Myślę, że będzie lubiany i często używany. Ten eksperyment zaliczam do udanych.

    Nie sposób nie zauważyć, że na przestworzach internetu bardzo często są pokazywane cieniuchne swetry - pajęczynki z moherku. Taki nowy eksperyment zagnieździł się w mojej głowie, i po uzgodnieniu z córką co do koloru włóczki, zakupiłam odpowiednią ilość Kid Silk od Dropsa nr 27 i przystąpiłam do realizacji planu. Robiłam drutami nr 4, więc wyrób nie jest zbyt dziurawy. Reglan od góry, samymi prawymi oczkami. Akcent padł na długie bufiaste rękawy, które skupiają na sobie uwagę.

Poszło 115g. Po naradzie i debatach kolejny mój  eksperyment został uznany za udany, a laboratorium dziewiarskie jest zachęcane do przedłużenia serii kolejnych prac .     

 

  

 

    Obiecałam, że w tym poście będą nareszcie relacje o przeczytanych książkach. Kolejno opiszę swoje emocje po przeczytaniu. Niektórych autorów z tych już czytałam i czekam na ich nowe pozycje.

Freida McFaden  "Dobra przyjaciółka", "Pomoc domowa . Z ukrycia". Obie powieści są godne polecenia. Autorka potrafi czytelnikiem zawładnąć aż do ostatniej strony utworu. 

Remigiusz Mróz "Bezkarny" Mam mieszane wrażenia po przeczytaniu kilku książek tego autora. Tu byłam mile zaskoczona, dlatego ""też polecam gorąco, szczególnie kobietom przed podjęciem decyzji zamążpójścia.

Izabela Janiszewska "Amok" Wielkie rozczarowanie, bo było oczekiwanie na dobry kryminał. Przecież inne jej  książki były na poziomie. Niestety, tej nie polecam.

Magdalena Oliwia Sobczak "Kolory zła" W tej serii " Czerwień"," Czerń", " Biel", "Żółć". Ciekawe, trzymające czytelnika w napięciu, ostre ze zbyt brutalnymi scenami. Polecam, ale nie wszystkim. 

Shelley Read " Popłynę przed siebie jak rzeka" Cudowna powieść, w której obok bohaterów zamieszkujących farmę w Kolorado bohaterem również jest o dziwo- brzoskwiniowy sad. Książka, która nie zostawi nikogo obojętnym na opisywane wydarzenia. Bardzo polecam. 

    Wszystkim tu zaglądającym chcę życzyć udanych eksperymentów życiowych.

   


niedziela, 30 marca 2025

Migawki z Egiptu




  Dotychczas ziemia egipska kojarzyła mi się z Biblią, Nilem i piramidami.To były takie kluczowe słowa pasujące do odkrywania tajemnic tego kraju. Oczywiście czytałam o bogatym w wydarzenia życiu Kleopatry, wiem, gdzie są słynne piramidy, ale nigdy jeszcze tego kraju nie odwiedziłam, bo zazwyczaj urlopować mogliśmy z mężem tylko latem, kiedy w Egipcie upały raczej odstraszają turystów od jego zwiedzania. W tym roku po szarej i nijakiej zimie w końcu lutego zdecydowaliśmy się na dość krótki, bo tylko 7-dniowy wyjazd do Hurgady w Egipcie. W tym czasie akurat kilku znajomych wróciło z takiej podróży i patrząc na ich szczęśliwe i opalone twarze załatwiliśmy sobie wyjazd i my.  W tym samym sprawdzonym składzie, z parą przyjaciół 25 lutego wylecieliśmy do Hurgady.   Akurat w dzień odlotu termometry w Wilnie wskazywały -5C.  

          Była to bardzo dobra, aczkolwiek prawie spontanicznie podjęta decyzja. Zwiedziliśmy bardzo ważne historyczne miejsca, wypoczęliśmy podczas krótkiego leżakowania łapiąc słoneczne promienie z witaminą "D", delektowaliśmy się smacznymi posiłkami, poznaliśmy niektóre tradycje i obyczaje narodu. Temperatura powietrza podczas naszego pobytu wzrastała z 19C do 25C. Wiatr od morza nam nie przeszkadzał, bo obsługa dbała o ustawienie parawanów pod odpowiednim kątem, no i po naszym Bałtyku żadne wiatry na plaży nas nie wystraszą. Hotel bardzo duży, czysty i zadbany. Pracują w hotelach  tylko mężczyźni. Pierwsze dni poświęciliśmy na zwiedzanie, no i oczywiście nie mogliśmy odpuścić sobie wycieczki nad Nil i do Doliny Królów. Dech zapiera od wrażenia... Od razu powstaje pytanie:Jak? Jak mogli ludzie stworzyć takie posągi, wznieść świątynie w skałach, tak zaprojektować grobowce faraonów, aby były  nieosiągalne rabusiom i zapewniały spoczynek wielkim? Może zdjęcia przekażą jakąś kroplę naszego zachwytu. Chociaż od razu nasuwa się wniosek, trzeba jednak tam być, aby doznać niepowtarzalnych wrażeń zanurzając się w otaczającą atmosferę.

 

 

 

 

 

          Pustynia z okna autokaru.

 

     Wielkie wydarzenia ukryte w tajemniczych tekstach na ścianach świątyń i w tunelach grobowców.

 

 

 

                                                                

   Słynne Kolosy Memnona

 

       Nie tylko mężczyźni rządzili krajem. Wielka władczyni Hatszepsut, jedna z pierwszych kobiet-faraonów pochowana jest w monumentalnej świątyni.

 No i oczywiście Nil, oaza obfitej flory i fauny.

 

 

   I kilka obrazków z naszego hotelu.


 

  Żeby nie powstało wrażenie, że tylko odpoczywałam, to składam relację,że mój kolejny  tegoroczny sweterek  był akurat zakończony przed wyjazdem do Egiptu. Kiedyś przeglądając oferty włóczkowych sklepów zaciekawiłam się mieszanką bawełny z akrylem, która była w ciekawym kolorze i dosyć dostępna w cenie. No i włóczka doczekała się realizacji. Na sweterek zużyłam 7 motków po 50g, Jeans Splash od YarnArtu.  Robiłam od dołu w jednym kawałku, aż do podkrojów na rękawa. Bardzo polubiłam ten swój wyrób  i często sobie go noszę.



    Jeszcze w międzyczasie powstało kilka par skarpet, ale o nich i o książkach będzie w następnym poście, w następnym już  miesiącu. 

        Wszystkim tu zaglądającym życzę, aby w waszym życiu nie zabrakło ciekawych wycieczek i wydarzeń, pięknych wrażeń i miłego spędzania wolnego czasu.