Na początku roku miałam dylemat, czym zająć druty, aby robótka była aktualna i potrzebna od zaraz, aby sporo pochłoniła resztkowych kłębków i moteczków, aby była z serii "zwyklaków" co to i przy telewizji prawie sama się dzierga. Wiedziałam, że na pewno nie będą to skarpety, bo już po kilka niezbędnych par mamy, i zbyt mało włóczki przy nich ubywa. Chciało się jakichś nowych wrażeń i wyzwań i wybór padł na sweter męski. Kiedy podejmowałam decyzję nie spodziewałam się, ze w tym roku zima zaskoczy nas długo trwającymi mrozami. Decyzja okazała się trafna, bo ciepły sweter w dzisiejszych warunkach jest bardzo na czasie.Włóczkowych resztek zgromadziłam co niemiara i to różnego gatunku. Było niemało Alize Lanagold, kilka kolorków Haapsalu, i jeszcze sporo różnych włóczek nieokreślonego składu z odzysku. Ponieważ już od dłuższego czasu nie mogę zmusić się do zszywania dzianiny, więc zaczęłam dzierganie od góry. Widział mi się sweter w takie szerokie pasy, na jakie pozwolą zapasy odpowiednich odcieni włóczki. Łączyłam po kilka niteczek, aby trzymać się podobnej grubości nitki roboczej, i robiłam samymi prawymi oczkami. Jak zawsze zaliczyłam kilka pruć. Pierwszy raz prułam od samego początku, bo nie spodobał mi się kolor z jakim wystartowałam, potem dwa razy przerabiałam wykończenie rękawów. Na początku myślałam, że będzie to taki najzwyklejszy "pasiak", do chodzenia po domu w zimne wieczory, ale z każdym dniem to, co wychodziło mi z pod drutów podobało sie coraz bardziej i nie zanosiło się na "kicz".
No i najważniejsze, że właściciel swetra zaaprobował go, założył i był zadowolony. Prawda po pierwszej przymiarce okazało się, że rekawy są za długie, po przeróbce były za szerokie i już ciut za krótkie, ale po trzecim podejściu potrafiłam trafić z zamknięciem oczek na odpowiedniej szerokości i długości rękawa. Jak widać ze zdjęć, sweter jest noszony i lubiany.
Ponieważ jeszcze mnóstwo samotnych kłębuszków zalega w szafie, więc w wolnym czasie połączyłam kilka odpowiednich włóczek wdług składu i zaczęłam nowa parę skarpet. No bo jak bez robótki oglądać skoki, przecież nawet można po trochu dziergać przy kolejnej partyjce w "scrable". Ostatnio co wieczór zasiadamy do tej gry, bo bardzo nas wciągnęła.
O czytaniu moich słów kilka.
Georgij Gospodinow " Fizyka smutku". Książka niezwykła, zmusza do głebokiej analizy nad przeczytanym. Trudno okreslić o czym ona jest. Biograficzne wspomnienia przeplatają się z postaciami mitologicznymi, bunt młodzieńczy pokazany na tle życia codziennego w czasach Bułgarii komunistycznej. Perypetie życiowe są porównywane do błąkania się Minotaura w labiryncie. Książka, która przy czytaniu wymaga od czytelnika sumiennej pracy nad sobą.
Joanna Bator "Japoński wachlarz". Autorka spędziła dwa lata pracując na jednej z uczelni w Japonii. Opowiada nam, jak starała się podpatrzyć i poznać japońską kulturę i styl życia w tym kraju. Prowadza czytelnika wąskimi uliczkami Tokio, kusi opisami wykwintnych dań serwowanych na targu rybnym, otwiera tajemnice teartu Takarazuka, gdzie kobiety graja męskie role.
Yoko Ogawa " Ukochane równanie profesora".O głębokim szacunku do starszego pokolenia, o przyjaźni i o miłości do najciekawszej nauki matematyki. Tytułowy bohater po wypadku cierpi na zaniki pamięci. Pamięć powraca tylko na osiemdziesiąt minut...
Victoria Hislop " Pwrót". Książka w której jest miłość, gorące rytmy flamenco, ból, utrata, bratobójcza wojna domowa. Początek powieści jest najsłabszym miejscem, bo zalatuje "lekkim romansidłem". Jednak część powieści, w której autorka opisuje czasy wojny domowej i losy rodziny Ramirezów wynagradza cierpliwośc czytelnika.
Życzę ciepłych wieczorów zimowych z dobrą książką...