Zapraszam na zimowy wieczorny spacer  po Wilnie  przy świątecznych dekoracjach.  Tradycyjnie zaczynamy zwiedzanie Wilna   od Ostrej Bramy. Najwięcej turystów odwiedza Wilno  latem, a niewielu   mogło go oglądać w zimowym świątecznym obramowaniu. 
        Idąc od Kaplicy Ostrobramskiej, po kilku minutach jesteśmy już na Placu Ratuszowym, gdzie w tym roku raczej skromnie upiększona choinka stoi. Na tym  placu kramiki z pamiątkami i kawiarenki ulokowały się na czas świąteczny w szklanych kulach.
  Ruszamy dalej w dół ulicą Wielką ( po litewsku Didżioji)w kierunku Zamkowej (Pilies). Ulica coraz bardziej się zwęża, a jednocześnie zwiększa się ilość ludzi nią podążających. Wszystkich jak magnes przyciąga choinka na Placu Katedralnym. W okresie świątecznym staje się przysłowiową "Mekką", bo nie być, nie zobaczyć - po prostu nie wypada. Więc  idziemy w stronę  dzwonnicy, bo u jej stóp rozmieścił się kiermasz świąteczny. Małe domki - kramiki  wraz z niepowtarzalną choinką tworzą z góry niesamowity widok, a mianowicie "Zegar". W tym roku choinka przypomina nam o uciekającym, niestety, czasie.

 

 
     Wilno co roku bardzo ambitnie podchodzi do projektowania wystroju choinki. Organizatorzy, czyli samorząd miasta, potrafią zaskoczyć mieszkańców swoimi pomysłami. W ubiegłym roku internauci oddali głosy naszej choince  w plebiscycie na najpiekniejsze drzewko świateczne  ze stolic europejskich 
tu. W tym roku   choinka wileńska przegrała walkę o pierwszeństwo  z "konkurentką" z Kowna (drugie co do wielkości miasto na Litwie).
   Na Placu Katedralnym  wszystko  cieszy oko, same drzewko, dzwonnica  podświetlona w barwach flagi narodowej,  tłumy  uśmiechających się ludzi, wesoła muzyczka podnosząca nastrój. Tylko czasami jakieś dziecko potrafi się rozpłakać przy kramikach pełnych niesamowicie drogich zabawek i innych niepotrzebnych świecidełek , co wprowadza rodziców w zakłopotanie, bo zdrowy rozum nie pozwala  kilkakrotnie przepłacać.
 
    

 
     Z prasy dowiedziałam się, że wystrój tegorocznej wileńskiej choinki kosztował 
miasto 95 tysięcy euro, zaś różne towarzyszące imprezy i koncerty jeszcze dodatkowo 
110 tysięcy. I nasuwa się myśl, czy w mieście  nie ma bardziej 
naglących potrzeb, gdzie te pieniądze należałoby ulokować? Mamy 
budujące się dziecięce hospicjum, którego budowę  wspierają sami 
mieszkańcy miasta, oraz inni prywatni inwestorzy. Z tego powodu jestem teraz w rozterce, 
czy takie "rozdmuchane finansowo" imprezy są w nasze czasy konieczne?  Wielu  ludzi nie może pozwolić sobie na wykupienie wszystkich potrzebnych 
leków. Wiem, że przysłowie głosi :" Chleba i igrzysk..."  Może  to ja  nie mam racji, może ktoś przyniósł tu chore dziecko ,
 które ujrzało tyle światła, zjadło "najdroższego na świecie lizaka" i 
na jakiś czas stało się szczęśliwym, bo zapomniało  o smutnych dniach 
spędzanych w szpitalu. Może jednak  "igrzysk" też? 

 
      A teraz czas na doniesienia z frontu robótkowego. Obiecałam, że pokażę  swoje prace, które zrobione w ubiegłym roku nie były przeznaczone dla kogoś, tylko zostały u mnie. Na początek czapeczka Julietta Hat według projektu  Renaty Witkowskiej. Kto pamięta jej chustę pod tą samą nazwą, to zrozumie o co chodzi. Czapka powstała w trakcie  testowania opisu i  teraz mogę ją pokazać. Dzierga się bezproblemowo, bo wiadomo, jak Renia potrafi przerzucić swe pomysły na papier. Opisana jest idealnie 
tu, robiłam ją z półwełny, z identycznej co do składu włóczki, z której powstała pierwsza chusta Juliette.  
    Jest to moja druga czapka  dziergana rzędami ukośnymi  i muszę przyznać, że bardzo dobrze układa się na głowie, mimo iż jest dość długa.
     Jeszcze latem pozbierałam różne włóczki do niczego konkretnie nie pasujące, poskręcałam po pięć a czasami i po sześc nitek razem w kłębuszki, tylko trochę uważając na dobierane kolory.  Poskręcane kłębuszki zajmowały niemało miejsca, a robota się odkładała na dalej. Planowałam zrobić z tego  dywanik na podłogę. Właściwie chodziło o pozbycie się tego surowca.  Przed świętami zaplanowaliśmy ( a raczej to ja zaplanowałam, a mąż planów moich nie krytykuje) kupno nowej kanapy do pokoju, który jest pokojem córki. Przy tej okazji zachciało mi się udziergać dywanik. Powstawał bardzo szybko, bo wzięłam do rąk szydełko nr 8 i  szydełkowałam  przed telewizorem. Wszystko odbywało się bez wzoru, po postu robiłam naokoło słupkami i starałam się kolorystycznie nie przesadzić. Bardzo szybko dywanik powiększał się, stając się w trakcie dziergania  sześciokątem. Pilnowałam, aby był płaski.  Mam więcej miejsca w szafie i w pudełkach, a jeszcze dywanik na podłodze. Średnica sześciokąta ( a może jednak przekątna) wynosi 102cm, w niedużym pokoju akurat pasuje. Zdjęcia nieodźwierciedlają, że jest raczej gruby, a kolorem do kanapy idealnie się wpisuje. 

 
  
   Za  dwa tygodnie nowego roku przeczytałam dwie książki. "
Sekretna córka " Shilpi Somaya Gowda, to książka o adaptowanej dziewczynce z Indii, o trudnej misji bycia matką. Trochę tradycji i obyczajów, trochę perypetii małżeńskich, dwie różne kultury, USA i Indie. Czyta się łatwo i szybko,  niestety szybko czytelnika odpuszcza. Nie zachwyciła, nie odważę się  polecać.
   Druga  z przeczytanych książek to kryminał psychologiczny znanego 
Harlana Cobena "Nieznajomy".  Lubię od czasu do czasu sięgnąć po taką literaturę, a że znam tego autora,  mogę twierdzić, że mnie nie zawiódł i tym razem. Dla miłośników tego rodzaju literatury tą książkę polecam.
    Wszystkim życzę w tym roku jak najmniej rozczarowań, nawet przy czytaniu.